Siedziałem na balkonie i "klaskaniem mając obrzękłe prawice" żegnałem kłaniającego się Jerzego Stuhra. Była to październikowa niedziela Anno Domini 1991, jakieś piętnaście lat po tym, jak zachwycałem się jego rolami w "Amatorze", "Wodzireju" i innych filmach, tworzących popularny wtedy nurt kina niepokoju. Jego dziełem doskonałym była prawdopodobnie gruzińska "Pokuta". Tamte przemycane myśli wyblakły niesamowicie na tle życia. Straciły ostrość, bo Sierpień 1980 roku wprowadził nas w inną epokę, Odkłamał. Ujawnił. Nazwał prostymi słowami kłamstwo i prawdę, czerń i biel. Jerzy Stuhr na deskach legnickiego teatru zachwycał gwiazdorstwem, magią nazwiska, scenicznego ruchu, którym lepił klimat widowni, jak tylko chciał. Robił ze mnie niewolnika swoich słów i gestów, a na koniec wylał na głowę wiadro pomyj, żebym nie zwymiotował od tych słodkości. Pokazane wprost łamanie charakterów, zniewolenie poprzez siłę czy pieniądze przecież
Tytuł oryginalny
Życie i teatr
Źródło:
Materiał nadesłany
"Konkrety" nr 43