"5 razy Albertyna" w reż. Gabriela Gietzky'ego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.
Gdyby nie tytuł, widzowie przez jakiś czas mogą sądzić, że to opowieść o pięciu różnych kobietach, pozostających w skomplikowanych relacjach emocjonalnych. Długo łączy je tylko buro-różowy kolor ubrań i cierpliwa słuchaczka rozedrganych zwierzeń - Madeleine. Michel Tremblay w sztuce pt. 5 razy Albertyna portretuje jednak wciąż tę samą kobietę, choć tylko jedno z jej wcieleń jest bytem realnym. To stara, schorowana Albertyna, trafiająca do domu opieki społecznej po próbie samobójczej. Tej nocy, gdy rozgrywa się akcja, do zmęczonej kobiety wracają wspomnienia jej samej z różnych lat. Zabieg, dość częsty w teatrze, Tremblay wykorzystuje jednak bardziej jako pretekst niż kościec dramaturgiczny. Na poziomie faktów mamy zatem opowieść o niezaradnej i udręczonej kobiecie; kochanej przez rodzinę, ale traktowanej z lekceważącym brakiem uwagi. Sednem spektaklu nie jest los Albertyny, lecz próba przełożenia jej wewnętrznej szarpaniny na post