- Straciłem kilku agentów, bo żaden nie mógł zaakceptować, że za darmo zrobię spektakl w hospicjum albo przyjmuję pracę w malutkich teatrach - z reżyserem operowym Michałem Znanieckim rozmawia w Gazecie Wyborczej - Wysokich Obcasach, Alina Mrowińska.
Opera, którą najbardziej pan przeżył? - Jedna z arii barokowej opery "Flaminio" Pergolesiego jest tak napisana, że każda nuta mnie boli. Mówi o tym, żejesteśmy w łańcuchach miłości i co się z nami dzieje, kiedy się z nich wyrwiemy, a co, kiedy w nich zostaniemy. Pracowałem nad "Flaminio" na wyspie Gozo na Malcie. Słońce, plaża, a ja na tarasie i płakałem. Wymyśliłem, że w czasie śpiewania arii wszyscy bohaterowie opery będą na scenie, jak zatrzymani w kadrze. Na próbach zalewaliśmy się łzami. Myśleliśmy, że rozłożymy publiczność. Widownia siedziała obojętna. Chyba nawet braw nie było. Pani, która śpiewała arię, za bardzo się spięła i nie przekazała emocji. Byłem w Trieście, żeby znów zrealizować "Samsona i Dalilę". Zawsze mnie wzrusza moment, kiedy Samson mówi Dalili, że ją kocha, choć go zdradziła, że to silniejsze od niego. Płaczę i na próbach, i na spektaklach. Kiedy pracowałem z argentyńskim śpiewakiem Jose Curą,