Jeśli stan polskiego monodramu oceniać po tym, co zostało pokazane przez weekend w Starej Prochowni, to jest to stan żałosny - pisze Iza Natasza Czapska w Życiu Warszawy.
Podobnie jak w poprzednich latach, tak i w tym roku na Ogólnopolskim Przeglądzie Monodramu Współczesnego konkurowali ze sobą amatorzy i zawodowcy. Pozwala na to otwarta, przyjazna wszystkim dobrze czującym się na scenie formuła konkursu. Zachęcone tym ściągają do Starej Prochowni wszelkiej maści artystyczne niedojdy, frustraci i kochający teatr inaczej. Na niewiele się zdała selekcja przeprowadzona przez organizatorów, którzy już na wstępie odsiali najsłabsze ze zgłaszanych spektakli. W tym roku monodram, najtrudniejszą dla aktora formę, reprezentowali m.in. dyplomowana aktorka o mentalności przedszkolanki, akwizytor otwarcie deklarujący nienawiść do teatru i artystka osuwająca się w obłęd na oczach publiczności. W porównaniu z poprzednią edycją było jednak lepiej. W ubiegłym roku na dwanaście spektakli kupy trzymały się dwa. W tym roku spośród jedenastu propozycji konkursowych nie urągały rozsądkowi aż trzy. I wszystkie trzy zostały nagr