Pod sklepieniem Kazamatów w Starej Prochoffni, wokół nagich ścian i prześwitujących spod tynku cegieł, w obecności 30 widzów, przedstawiona jest strategia dla dwu szynek - o "Strategii dla dwu szynek" w reż. Włodzimierza Kaczkowskiego w Teatrze Stara Prochoffnia w Warszawie pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.
Monodram, który w domyśle miał by wielka metaforą, został wystawiony dosłownie i do bólu "po bożemu". W stylu pracy niezależnych kół amatorskich. Akcja toczy się w prawdziwym chlewie na przestrzeni mniej więcej dwa na dwa metry (skoro tak każe autor w tekście), z tyłu odrapane drewniane koryto z wysoką tylnią ścianą, na środku żeliwne wiadro, a wokół słoma "w plastrach" spod sztychu snopowiązałki. Z offu słychać kwik i chrumkanie. To znak, że jest ich wielu - stoją jeden przy drugim, w jednym rzędzie, wszyscy z tym samym życiorysem. Trójkątna, wąska struga światła rozszerza się i chrząknięcia zaczynają dobiegać również ze sceny. Coś (Antoni Ostrouch), bo zwierzęta nie mają przecież podmiotowości, leży na ziemi. W niebieskim roboczym ubraniu, w pomarańczowych butach, rękawiczkach z jednym palcem. Na głowie wełniana czapeczka. Twarz skrzywiona w świński ryj. Słyszymy raz niskie, raz wysokie tony chrząkania. Mówi szybko, na pr