- Dla widzów, a przynajmniej dla opiniotwórczej widowni, bo mimo wszystko myślę, że ona nadal funkcjonuje, tylko totalnie świeże mięso jest konsumowane. Zupełnie nie interesuje nas drugi raz - z Krystianem Lupą rozmawia Marzena Sadocha w Notatniku Teatralnym.
Marzena Sadocha: Na pierwszej próbie "Wycinki" Thomasa Bernharda mówił pan o młodych artystach, którzy na pierwszym etapie rozwoju muszą się zgrupować, żeby następnie móc się oddzielić od "sprostytuowanej reszty". To byłby pierwszy etap porodu artysty, a co się dzieje później? Krystian Lupa: Te hermetyczne, organiczne grupy artystyczne były charakterystyczne dla pierwszej połowy dziewiętnastego wieku, kiedy młodzi ludzie trzymali się razem, znajdując w sobie wspólne idee, bardzo kłócąc się w ramach swoich grup; to przecież były często grupy współżyjące z sobą bardzo dramatycznie. Myślę, że kłótnie o imponderabilia naszych wiar artystycznych są niesłychanie ważne, mobilizują nas i wszystko staje się ciekłą lawą, ma temperaturę, w której nasze idee w trakcie dyskusji doznają nieustannej przemiany. Tego zjawiska trochę mi brakuje w naszym współczesnym pejzażu. Oczywiście dzieje się to w szkole teatralnej na poszczególnych latach