BYŁEM na "Święcie Winkerida". Kiedy wyszedłem z teatru pomyślałem o tym, jak bardzo nie doceniany jest u nas śmiech. Ten śmiech, którego siłę znał tak dobrze Majakowski pisząc chociażby "Łaźnię". Aż strach, jak mało takiego śmiechu mamy na naszych scenach. Wybaczcie małą dygresję. Są ludzie, którzy jeśli raz zdobędą władzę - jakąkolwiek władzę, trzymają się jej tak kurczowo, że żadne trzęsienie ziemi nie może poruszyć ich z posad. Już znacznie łatwiej ruszać z posad tzw. bryłę świata. Może okazać się, że nie są zdolni do działania na stanowiskach, jakie zajmują, mogą kompromitować się jako durnie i bałwany, mogą się jąkać i plątać, gdy przyjdzie im wygłosić niespodziewanie oficjalne przemówienie, ale obalić się nie dają. Są zahartowani na wszelkie głosy krytyki społecznej, obce im jest liczenie się z opinią publiczną. Jako godny produkt stalinizacji marzą teraz o przetrwaniu demokraty
Tytuł oryginalny
"Święto Winkelrieda" czyli nasze czasy
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Robotnicza nr 251