"Absolutna przejrzystość", baletowa opowieść o Edycie Stein, to spektakl piękny - dzięki choreograficznej i plastycznej wizji, precyzji realizacji poszczególny scen i kunsztowi wykonawców. I chaotycznych - bo Alvarado i Krzyżanowski nie znaleźli równowagi między czystą abstrakcją tańca a linearną opowieścią o życiu świętej.
A balansują nieustannie, od wyrafinowanej poezji ruchu i obrazu, materii wręcz ezoterycznej, przechodząc - im bliżej finału - ku dosłowności, która wyciska łzy z siłą dobrego melodramatu. Ostatnia scena, w której - jak na obrazie Siemiradzkiego i u Sienkiewicza - płoną krzyże - pochodnie Nerona, a święta, upozowana już tak, jak na kanonizacyjnych wizerunkach, zstępuje ku śmiertelnikom, no więc ta scena, właściwie kwintesencja religijnego kiczu, jakimś cudem nie osuwa się w śmieszność, choć przecież się o nią ociera. Podobnie jak sceny, w których tańczą zakonnice w karmelickich welonach, z wysokości schodów (do nieba?) błogosławi katolicki purpurat, a naziści pojawiają się jako gromadka obutych w glany chłopaczków. Osią "Absolutnej przejrzystości" jest biografia Edyty Stein, uchwycona w mniej lub bardziej alegorycznych scenach. Od narodzin, przez lata nauki, religijne zwątpienie, przygodę z naukową filozofią, nawrócenie (to najpiękni