Świąteczne inscenizacje, pokusy i podchody trwają już od półtora miesiąca. Chciwość i spryt właścicieli mniejszych i większych sklepów sprawia, że tuż po zgaśnięciu ostatnich zaduszkowych zniczy, zapalają się choinki, błyszczy brokat na bombkach i łańcuchach, a w uszy wciąż wciskają się ciepłe i słodkie aż do mdłości kristmasowe melodie - pisze Dariusz Kosiński.
Znów chcąc nie chcąc zbiorowo marzymy o białym Bożym Narodzeniu i pragniemy, by padał śnieg. Nawet w galeryjnych toaletach załatwiamy potrzeby fizjologiczne do wtóru "Oh, come let us rejoin him" zmieszanego z "Mister Sandman". Nie miną trzy tygodnie, nie rozpocznie się jeszcze Adwent, a w drogę już wyruszy cocacolowy santaklaus, zapowiadający nieuchronnie, że zbliża się "najbardziej magiczny czas w roku". Wyprzedzą go niecierpliwe kampanie reklamowe, przekonujące nas, że w tym wyjątkowym okresie musimy zapewnić swoich najbliższych o naszych wyjątkowych uczuciach, kupując im wyjątkowe prezenty. Czas oczekiwania, który jeszcze nie tak dawno wytwarzał szczególne napięcie kulminujące w Wigilię, właściwie zniknął. Wraz z nim powoli blakną Święta. Cały ten proces wywołuje oczywiście kontrakcję Kościoła, ludzi wierzących, czy choćby przywiązanych do tradycji. Widać to choćby w okolicach 6 grudnia, gdy rozpoczyna się przedstawieniowa walka mi