W procesie o kolaborację, toczonym przed laty przeciwko - niewielkiego zresztą kalibru - aktorowi, zeznawał świadek obrony, również aktor. Wystąpił on z twierdzeniem, że zawód sceniczny, polegający na wcielaniu się w coraz inne postaci o coraz to innej moralności, przytępia poczucie etyczne aktora, a zatem w jego pojęciu oskarżony nie całkowicie odpowiada za popełnione czyny - pisał Erwin Axer w "Listach ze sceny".
Nie wiem, w jakiej mierze sąd przychylił się do wywodów wymownego świadka. Wiem, że każdy bez wątpienia aktor uzna je za nonsens. Wiem również, że stanowią one próbę pseudonaukowego czy pseudopsychologicznego uzasadnienia poglądu, który zakorzeniony jest w tradycji dość dawnej i jeszcze niezupełnie wygasłej. Co prawda, przekonanie o niższości moralnej aktora wywodzące się z wielowiekowej sytuacji społecznej aktorstwa, przekonanie dość żywe jeszcze w Polsce burżuazyjnej - zwolna wygasa. Nie stanowi ono żadnego niebezpieczeństwa dla naszego stanu, ponieważ źródła społeczne, ustrojowe, przestarzałych mniemań - wysychają szybko, a to z czym się jeszcze od czasu do czasu spotykamy, to raczej relikty, czasem zbyt łatwo dziedziczone po kołtunerii. Bardziej niebezpieczne i przynoszące prawdziwą ujmę naszemu stanowi jest świadome lub nieświadome przekonanie o niższości moralnej aktora w rodzinie artystów. Przekonanie o odtwórczym, wtórnym ch