Niedzielna premiera "Sonaty widm" Strindberga w sopockim Teatrze Kameralnym wciąga nas w zamknięty krąg zła, upadku człowieka. Strindbergowska wizja, gwałtowna i okrutna, przekazana została przez teatr z ogromną sugestywnością.
Ten zamknięty krąg tworzy już przestrzeń teatralna zbudowana przez scenografów Łucję i Bruna Sobczaków. Przy wejściu do teatru ułożone w promienie żaróweczki oświetlają grupą z filmów grozy (wyrazy uznania dla pracowni teatru). Na scenie, w oddali wizja domostwa, raczej z "Zagłady domu Usherów" Poego, niż z promiennej wizji Studenta (Jan Twardowski). Z tyłu, za naszymi plecami przestrzeń zamyka rumowisko desek i mebli rozpadającego się już domu. Byłażby więc świetność domu Pułkownika (Stanisław Dąbrowski) tylko złudzeniem zamku upiorów? Dla nas, widzów, oznaczają ją pokrywające ściany czarne opony, poprzecinana białymi liniami. To żyłki świetnych marmurów albo... rozpad żałobnych kirów, od zbyt dawna okrywających ściany domu. Ten dwuznaczny charakter scenerii oddaje mistyczny, odrealniony charakter doświadczenia, jakiemu poddany zostaje Student. Przybywa on dążąc od nas, w nie kończącym się biegu - w kierunku majaczącej na ho