- Nie wolno brać wszystkiego, co wpada w łapy. Za żadne pieniądze. Znacznie bardziej liczą się te mikrosekundy na scenie, sens tego, co się przekazuje - mówi ERYK LUBOS w Przeglądzie.
Bożena Chodyniecka: Kim pan jest? Bo mówią, że z pana wariat niepokorny. - Jestem grzeczny i uprzejmy. Nazywam się Eryk Lubos. Rocznik '74. Metr osiemdziesiąt dwa wzrostu. Rudy. - Dodam: aktor, spec od czarnych charakterów, który nie zwykł grać byle czego. Czy kiedykolwiek brał pan role po kolei, jak leci? - W życiu! Nie wolno brać wszystkiego, co wpada w łapy. Za żadne pieniądze. - A zaraz po szkole? Jeśliby się trafił jakiś serial? - Jaki serial? Mnie nikt nie chciał. Z Wrocławia nikt nie brał. Za daleko. Kinia Preis jest wybitnie wrocławska i cudownie by sobie poradziła i co? Też musiała czekać na swoją szansę. Nawiasem mówiąc, to fantastyczna aktorka. Po "Bogach", gdzie zagrała epizod, już w trakcie projekcji nie wytrzymałem - poszedł SMS z gratulacjami. To tylko jedna czy dwie sceny, ale mistrzostwo świata. Skąd etos pracy u takiego gościa jak pan? - Jestem ze wsi. I się tego nie wstydzę. Z Rept koło Tarnowskich Gór. Rodzice mieli tam