"Jakob Lenz" w reż. Natalii Korczakowskiej w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Adam Suprynowicz w Dwutygodniku Stronie Kultury.
Lenz nie ucieknie od siebie. Cały świat jest nim skażony. Nie można ufać własnym zmysłom, skoro dzieci z kościelnego chóru komentują nasze życie, a gościnne łóżko w domu pastora jest przerażającą rolniczą maszyną. Na scenie jest niemal wyłącznie Jakob Lenz. Owszem, w relacjach z Oberlinem (skupiony, przepełniony empatią Jacek Janiszewski) i Kaufmannem (groźny i precyzyjny Daniel Kirch), obserwowany przez uganiające się za nim dzieci - ale wszystkie te postaci i ich działania to podpórki szczątkowej akcji, katalizatory kolejnych eksplozji nieokiełznanej i rozkładającej się osobowości szalonego poety. Są też u Wolfganga Rihma niepokojące głosy słyszane przez bohatera - w wizji Natalii Korczakowskiej materializują się one na scenie w figurach Czerwonego Kapturka, Fryderyki, Gagarina, Napoleona, Kalibana, Jezusa, Goethego Istotnym elementem jest ich spokojna i nieubłagana obecność, nawet wtedy, kiedy pozostają nieme. Lenz nie ucieknie od s