"Makbet" Williama Szekspira w reż. Lecha Raczaka w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.
W "Makbecie" Lecha Raczaka interesuje nie tyle los głównego bohatera, co uruchomiony przez niego mechanizm. Tutaj naprawdę przechlapane mają ci, co przyjdą po nim. Poza długą listą teatralnych przesądów związanych z "Makbetem" ciąży na tej sztuce jeszcze jedna klątwa, o zasadniczym znaczeniu -jej inscenizacje rzadko się udają. Zdaniem wybitnego teatrologa prof. Janusza Deglera wyjątkiem od tej reguły jest opera, bo "Makbety" z muzyką Verdiego są zwykle żegnane owacjami na stojąco. W Legnicy po sobotniej premierze w reżyserii Raczaka publiczność wstała do oklasków, ale w trakcie przedstawienia zbyt często spoglądała na zegarki. Przez połowę spektaklu miałam wrażenie, że liczba wiedźm, które spotyka na swojej drodze Makbet, niemal się podwoiła. Trzy robiły hałas, wzniecając upiorne dźwięki (znakomita, niepokojąca muzyka Jacka Hałasa) na scenie. Dwie kolejne siedziały rząd za mną, komentując sceniczną akcję. "Co on tam mamrocze pod nos