- Straciliśmy uprzywilejowaną pozycję artystów narodowych, których najmniejsze piśnięcie osiągało rangę ważnego komunikatu. Dziś tych komunikatów nikt nie chce słuchać. Rzeczywistość już nie jest przez nas oswojona, już nas właściwie nie potrzebuje i żeśmy się na nią obrazili. Z wyjątkiem małej grupy artystów plastyków, lewicowych twórców, którzy robią sztukę bardzo zaangażowaną, wszystko inne jest prywatne, intymne, ezoteryczne - mówiła Agnieszka Holland podczas debaty "Świat nieprzedstawiony" w redakcji Gazety Wyborczej.
Adam Michnik: Tytuł naszej debaty - "Świat nieprzedstawiony - to parafraza tytułu książki Juliana Kornhausera i Adama Zagajewskiego z 1974 r. Agnieszko, co to znaczy świat przedstawiony w kulturze? Jak można przedstawić świat, żeby to przedstawienie nie było po prostu statystyką czy fotografią? Agnieszka Holland: Zagajewskiemu i Kornhauseurowi chodziło o to, że poezja, filmy, teatr nie mówiły o współczesności rzeczy istotnych. Zajmowały się autotematyczną awangardową formą, stylem. Moje pokolenie też miało wrażenie, że ówczesne filmy nie pokazują prawdziwych ludzi ani ich problemów. Że jesteśmy daleko od realizmu, od prawdy. Że to rodzaj eskapizmu, który wynika z lenistwa albo z braku odwagi. I z tego poczucia wyrosło coś, co zostało nazwane kinem moralnego niepokoju. Udało nam się zrobić kilkanaście filmów, które miały podstawowy realizm, odkryły nowych aktorów, nowy sposób mówienia. Działy się w naturalnych wnętrzach, dotyczyły re