Spektakl Pawła Szumca jest irytująco nijaki, na ocenę dostateczną. Dostatecznie nuży, dostatecznie atakuje trywialnymi "prawdami elementarnymi", posiada dostateczną dawkę kiczu - o "Walentynkach" w reż. Pawła Szumca w Teatrze Ludowym w Krakowie pisze Iga Dzieciuchowicz z Nowej Siły Krytycznej.
Ciekawe, co by powiedział Iwan Wyrypajew, gdyby zobaczył realizację swoich "Walentynek" w krakowskim Teatrze Ludowym? Hmm... Pewnie zastanawiałby się, w jaki to magiczny sposób sztuka o miłości, okraszona specyficznym rosyjskim humorem przekształciła się w monotonną gadaninę, która pozostawia widza w stanie niczym nie zmąconej obojętności. Walentyna (Maja Barełkowska) i Katia (Jagoda Pietruszkówna) - obie zakochane w nieżyjącym od dwudziestu lat Walentym (Paweł Kumięga), mieszkają pod jednym dachem i duszą się z nienawiści. Walentyna była jego kochanką, Katia - żoną. Walenty zmarł na zawał w dzień czterdziestych urodzin Walentyny. Jej sześćdziesiąte urodziny są zatem dniem wspomnień. Przeszłość mieszka wraz z Walentyną w granatowym pokoju, siada przy białym stole na białych krzesłach, przemienia się w ludzi, słowa, obrazy. Z pamięci Walentyny wyłania się najpierw Walenty - jurny osiemnastolatek, potem młodziutka Katia (Patrycja Du