Bardziej niedobranego małżeńskiego stadła niż Kalina i Stanisław Dygatowie trudno w PRL szukać. Ale legenda jest dla nich łaskawa i wciąż znajduje kolejnych zachwyconych ornamentatorów.
W stulecie urodzin Stanisława Dygata przez media przetoczyła się fala wspomnień o nim i jego barwnej małżonce Kalinie. Przypomniano, jaki niezwykły związek stanowili, jak błyszczeli na tle PRL-owskiej siermięgi, jak budowali własną enklawę w absurdach systemu. Nie obyło się bez nieśmiertelnych anegdot jak to tow. Gomułka rzucał w telewizor kapciem, bo zobaczył w nim wydekoltowaną Kalinę, jak panowie padali trupem przed jej urodą i seksapilem, wreszcie jak Dygat walczył z socjalizmem, gawędząc przez telefon z Tadeuszem Konwickim i robiąc sobie żarty z podsłuchujących ich esbeków. Wszyscy słyszeli to po setki razy, może więc czas spojrzeć na Dygatów realniej, jak na nieudany obyczajowy eksperyment mariażu niespełnionego geniusza literatury z polską Marilyn Monroe. Oboje złożeni byli z samych sprzeczności, oboje nie pasowali do ciasnych ram przodującego z ustrojów, razem stanowili mieszankę wybuchową. Najpierw Dygat: dżentelmen w angielskim s