"Pięciu braci Moe" w reż. Olafa Lubaszenki w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Recenzja Aleksandry Drobniewskiej w Gazecie Wyborczej-Trójmiasto.
Kowboje, raperzy, ochrypnięty kogut, a nawet szalone kobiety - bracia Moe mają wiele wcieleń. Gdyński musical to dwie godziny beztroskiej zabawy w dobrym wykonaniu Tytułowi bracia Moe nie są wymagający. Do spotkania z nimi wystarczy skromna scenografia zaaranżowana na mieszkanie głównego bohatera, Nomaksa, załamanego po rozstaniu w kobietą. Są tu tylko rzeczy niezbędne: łóżko, lodówka, zlew, radio, telefon i zdjęcie ukochanej. W tym pomieszczeniu bracia niekonwencjonalnie szkolą Nomaksa, jak należy postępować z dziewczynami. Bo choć kobiety w musicalu nie występują, to są stale obecne w piosenkach i rozmowach. Fabuła musicalu Clarke'a Petersa o tkwiącym w depresji mężczyźnie jest tylko tłem dla popisu wokalno - tanecznego szóstki aktorów. Niestety, wśród nich najmniej przekonuje Jakub Kornacki, który niezbyt skutecznie próbuje ożywić bezbarwną postać Nomaksa. Eksponowane gwiazdy: Michał Milowicz (Big Moe) i Robert Rozmus (Four Eyed Moe