"Szczęśliwe dni" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Krakowskim Teatrze STU. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Wiadomo, że Beckett źle znosi wszelkie przeszczepy i przydatki. A jednak nie ustają próby ubogacenia jego dramatów, czynione zapewne w przekonaniu, że programowo minimalistyczny Beckett może nie obronie się na scenie. Tak też postąpił Krzysztof Jasiński, który wystawił w Teatrz STU "Szczęśliwe dni", przerobił dramat metafizyczny Becketta na tragikomedię mieszczańską z kabaretem krakowskim w tle. Reżyser usadowił Winnie w miniaturze krakowskiego Kopca Kościuszki, w którego wsporniki wbudował panino z akompaniatorem. Zamiast przejmującej opowieści o pogrążaniu się w pustce otrzymaliśmy sentymentalne zwierzenia śpiewaczki, która u kresu swych dni oddaje się wspomnieniom, coraz bardziej świadoma, że nieuchronny koniec nadchodzi. Kopiec się obraca (że życie jest koliste?), Winnie zapada i śpiewa, wspomagana przez mikroport oraz trzy telebimy, na których można obserwować do woli jej twarz. Beata Rybotycka zresztą wywiązuje się z zadania bez zar