"Kalosze szczęścia" w reż. Ewy Piotrowskiej w Teatrze im. Andersena w Lublinie. Pisze Sylwia Hejno w Polsce Kurierze Lubelskim.
"Kalosze szczęścia" to prawdziwa maszyna do spełniania życzeń. Z tym, że nikt nie wie, jaka dobra wróżka (czy jaki czort) się w nich ukrywa. Krótko mówiąc - na kogo padnie, na tego bęc. Radca, doktor, dozorca, pisarz, student - wszyscy ci bohaterowie dostają w nowym spektaklu Teatru Andersena swoje pięć minut na spełnienie marzeń, gdy przypadkiem założą magiczne buty. Zresztą sam autor, Andersen wychyla się zza oświetlonych latarniami domków i z ironicznym uśmiechem podpatruje jakiego piwa sobie nawarzyli, ci którzy gderają, że im w życiu źle. Czytelny morał w tym bardzo "dorosłym" spektaklu pada na koniec: nie można utożsamiać szczęścia z sumą spełnionych pragnień. Okazuje się, że realizacja niektórych może stać się torturą. Cała rozprawa o fatalnej sile ziszczonych marzeń rozgrywa się w czasach samego Andersena, gdy świat należał do poważnych panów w surdutach. Dialogi w niej nie są najważniejsze, fantastyczny nastrój kre