"Traviata" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Monika Jazownik w Teatrze.
Jaki odrażający plakat! - nie kryli rozczarowania widzowie premierowej "Traviaty" Verdiego, którą w Operze Narodowej zaprezentował Mariusz Treliński. Podejrzliwie i z niesmakiem przyglądali się różowej czaszce z błyszczącymi zębami, spoczywającej wśród kamelii. Nie tak przecież powinno być! Ona - Violetta - w naszej pamięci ma pozostać świeża, pełna życia, kolorowa. Warszawscy celebryci oczekiwali czegoś, co estetycznie bliskie będzie ich luksusowym kreacjom, w których przyszli na premierowy wieczór, a już przy wejściu czekała na nich kostucha - zgrzytając zębami i zarażając tonacją C-dur. Tyle tylko, że owe przejrzyste, proste C-dur tutaj brzmi przewrotnie. Bo "Traviata" Trelińskiego nie jest - opowiedzianą po raz kolejny - historią śmiertelnie chorej paryskiej kurtyzany, która dzięki miłości i dla miłości porzuca dotychczasowe życie. To opowieść o kobiecie do końca samotnej, której historia staje się pretekstem do rozważań nad