Wychodzenie poza mury teatru, oznaczone kryptonimem Scena "X" miało miejsce również wczoraj w Filharmonii, gdzie można było obejrzeć "Rzeźnię" Sławomira Mrożka. Idzie tak dobrze, że zaczynam wierzyć w premierą "Na pełnym morzu" na autentycznej tratwie. "Rzeźnia" w Filharmonii, to brzmi nieźle. Rzecz, jednak nie tylko w efektownej zbitce słownej, bo białostocka "Rzeźnia" rzeczywiście zabrzmiała dobrze a to za sprawą, muzyków z Filharmonii, którymi oszczędnie, aczkolwiek skutecznie dyrygował Zbigniew Zając. Skrzypce, wiolonczela, flet, klarnety, fagot i cała reszta w opracowaniu Tadeusza Chachaja okazała się znaczącym elementem inscenizacji. Jeśli dodać do tego efekt zderzenia galowego koncertu z rykiem zarzynanych wołów, świńskim kwikiem i baranim beczeniem, to jest to efekt z gatunku murowanych. Młody reżyser - Wojciech Szelachowski, pod czułą opieka Andrzeja Jakimca i według jego inscenizacji, potraktował "Rzeźnię" dość realistycznie,
Tytuł oryginalny
Śmierć w starym fortepianie
Źródło:
Materiał nadesłany
Kurier Podlaski nr 96