Drogi Jerzy!
Wybacz, że tym spóźnionym listem dołączam do tego niewczesnego hałasu wokół Twojej Osoby. Hałasu, za którym nigdy specjalnie nie przepadałeś, a i dziś pewnie nie życzyłbyś go sobie w nadmiarze, oczekując raczej od kogoś, kto zabiera głos, maksimum umiaru i powściągliwości - cech, które chcąc nie chcąc wpajałeś we mnie przez okrągłe 20 lat - Jerzego Grzegorzewskiego wspomina Zbigniew Zamachowski w Foyer.
Dlatego jestem pewien, że zerkasz teraz przez ramię na ten mój epistolograficzny trud i chichrasz się dyskretnie zza okularów, ilekroć zapędzę się frazą w jakiś ciemny zaułek boleści. Bo tak naprawdę, to chciałbym w tej, może dla Ciebie ciut pretensjonalnej formie powiedzieć Ci to, co zazwyczaj mówi się za późno - dziękuję! Dziękuję Ci za to, że te 20 lat temu, oglądając próbę spektaklu dyplomowego w łódzkiej Filmówce, spośród kilkunastu osób krzątających się nerwowo po scenie w poszukiwaniu rozumu, ku mojemu zdziwieniu i radości dostrzegłeś właśnie mnie. A żeby, jak to u Ciebie, wszystko nie było tak do końca serio i na poważnie, umowę o pracę podpisałem dokładnie 1 kwietnia. Co o tyle nie jest dla mnie bez znaczenia, że ten niemały kawałek czasu upłynął mi w takim właśnie przewrotnym, omalże "primaaprilisowym" duchu. Choćby te 12 sezonów w Teatrze Studio, którym wówczas dowodziłeś. .. To było dla mnie, młodego czł