Tak uważa Marek Weiss-Grzesiński. reżyser białostockiej inscenizacji ostatniej, niedokończonej, opery Giacoma Pucciniego.
Kończymy "Turandot" na śmierci Liu - mówi reżyser [na zdjęciu]. - Nie znoszę operowego snobizmu, dla mnie najważniejszy jest związek muzyki z człowiekiem na scenie, piękno opowieści, piękno sztuki w jej stanie czystym. Dlatego jutrzejsza premiera ma być realizacją tego, co Puccini zdążył napisać przed śmiercią. - Większość teatrów nie do końca wie, co zrobić z tym fragmentem dopisanym po śmierci Pucciniego - twierdzi Grzegorz Berniak, kierownik muzyczny inscenizacji przy Odeskiej. Berniak zwraca uwagę na bardzo skomplikowaną muzykę, chóry, które słychać z tyłu sceny, podkreśla unikalność chóru naszej opery i dobór solistów. - Moja rola polega na zagraniu relacji, za każdym razem kiedy mówię, robię to za dwie osoby opowiada o swojej "dorosłej" Turandot Wioletta Chodowicz. Bo unikalnym pomysłem Weissa-Grzesińskiego jest obsadzenie głównej bohaterki opery przez dwie osoby - kobietę i dziewczynkę. - Jesteśmy zrośnięte z Amelią czy z