Jeden z najgłośniejszych dramaturgów współczesnej Ameryki - Arthur Miller - napisał: "Sam charakter sztuki dramatycznej, jej niepohamowany dynamizm, wskazuje na to, że utwór teatralny powinien w miarę rozwoju akcji wznosie pomost porozumienia między sceną a widownią: jeśli widz zaczyna doceniać sztukę dopiero po powrocie z teatru do domu, należy uznać, że pomost nie został zbudowany. Teatr to par excellence sztuka chwili bieżącej!". Święta prawda! Toteż wybierając się na "Śmierć komiwojażera", światowy hit sprzed ponad 40 lat, miałem prawo obawiać się, iż dziś bardziej muzeum niż scena przystoi temu utworowi. Wydawało mi się, że ta ostro antykapitalistyczna, społeczna sztuka przebrzmiała już, zostając poza czasem jej problemami, które osiadły na mieliznach minionych lat. I rzeczywiście, początek przedstawienia robił wrażenie starej, blaknącej fotografii. Rozwlekłe dialogi, powolny tok akcji, jakieś ślady symbolizmu (postać Bena), p
Tytuł oryginalny
Śmierć komiwojażera
Źródło:
Materiał nadesłany
Nowy Świat nr 301