"Moja Molimezja" w reż. Pawła Kamzy w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Anna Szczygieł w Krakowskim Serwisie Kulturalnym KULTURAtka.pl
Umierasz w imię zasad. Umierasz w imię wyższych celów, wzniosłych uczuć. Giniesz za idee. Giniesz teatralnie. Na barykadach, z chorągwiami, w blasku chwały, z odgłosem trąb w tle. Grają Ci surmy złote. Jest śmierć romantyczna - kochać i ginąć, pisać poematy, odsłaniać tajemnice ostatniego tchnienia. 21 gram duszy. Jest słup światła na scenie, gong, patos sączy się z każdej szczeliny. Jest piękno śmierci. Ukłon w stronę niezmierzonej, nieodgadnionej tajemnicy odchodzenia. A w "Mojej Molinezji" jest tylko umieranie. Zwykłe, jednorazowe, dotykalne. Tu śmierć nie jest wzniosła. U Pawła Kamzy śmierć sprawia ból. Umieranie sprawia ból. To taka śmierć jak kromka chleba. Tego bólu nic nie zapowiada. Jest Halina wróżąca z kart, jest jej mąż, są echa prawie całkiem zapomnianej miłości do brata męża, w tle opowieść o rybce molinezji, której się zmarło, a puste akwarium stoi na środku sceny i straszy. Lekko, zwiewnie, zabawnie. Histori