Zofia Wierchowicz, scenograf przedstawienia "Śmierć Tarełkina" ubrała aktorów w stroje jakby wyjęte przed chwilą ze starego kufra: pomięte, spłowiałe, doświadczone przez czas i mole. Jest w tym jakaś aluzja do samej sztuki Aleksandra Suchowo-Kobylina, która wciąż nas bawi, ale już nie bulwersuje, ba, nawet nie niepokoi. Tak przynajmniej została nam przypomniana w Teatrze Dramatycznym w Warszawie w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego (jest to już trzecia jego inscenizacja tej sztuki) u schyłku roku 1975, a więc mniej więcej sto lat po jej napisaniu. Żadna postać z bogatej galerii przedstawionych tu kanalii - ani Tarełkin uciekający przed wierzycielami w upozorowaną śmierć, ani generał Warrawin usiłujący za wszelką cenę odzyskać skradzione mu kompromitujące go papiery, ani tępy stupajka - Razplujew, widzący siebie w marzeniach sędzią śledczym, ani też w niczym go nie przewyższający komisarz policji - Antioch Och, nikt z t
Źródło:
Materiał nadesłany
Przyjaźń nr 2