Wystawienie przez Teatr Polski na jego Scenie Kameralnej komedii Plauta "Żołnierz Samochwał" było na pewno pomysłem szczęśliwym. Od setek lat pisze się bowiem o Plaucie liczone księgi, lecz do szerszej publiczności wiedza w nich zawarta bezpośrednio nie dociera. A przecież rzymski dramaturg miał we wszystkich czasach mnóstwo naśladowców, wielu pisarzy ulegało jego wpływom, dość wspomnieć Goldoniego, Moliera, Beaumarchais'go, Calderona, podziwiał go już Cicero, później Ariosto, Goethe wreszcie. Pośrednio jednak znamy Plauta wszyscy. I znamy go dość dobrze. Żołnierza Samochwała odnajdujemy i w postaci Szekspirowskiego Falstaffa i we Fredrowskim Papkinie - naturalnie, z pewną zmianą tła i okoliczności. Właśnie - okoliczności, czy może lepiej - obyczajowości. Po warszawskiej premierze "Żołnierza Samochwała" odezwały się głosy krytyczne, głosy, biorące w obronę moralność na scenie. Że nagość, trywialność i obraza boska. Oczywiste niepo
Tytuł oryginalny
Śmiech Plautyński
Źródło:
Materiał nadesłany
Stolica Nr 13