- Grając w tej sztuce, z początku patrzyłam na nią jak tłumacz, później, na szczęście, zdążyłam się od niej zdystansować - mówi MARTA KLUBOWICZ, aktorka i tłumaczka "Kury na plecach", której premiera odbędzie się w Teatrze Na Woli w Warszawie.
Janusz R. Kowalczyk: Jak doszło do pani debiutu translatorskiego? Marta Klubowicz: Pracowałam w Niemczech, grając Solwejgę w "Peer Gyncie" Ibsena w inscenizacji Freda Apke. W Koszalinie ten sam reżyser obsadził mnie jako Mefista w "Fauście" Goethego. Kiedyś dał mi do czytania "Kurę na plecach". Sztuka nie była jeszcze skończona, ale tak mi się spodobała, że od razu zaczęłam ją tłumaczyć. Bez gwarancji, choć z wiarą, że uda się ją wystawić. Autor mówił o zmianach podejmowanych podczas prób. Czy pani praca przez to się nie przedłużała? - Owszem, powiedziałam mu nawet, iż następnym razem zacznę tłumaczyć, jak mi przysięgnie, że postawił ostatnią kropkę. Ale ta potrójna praca nam się w sumie opłaciła. Podczas prób pewne partie tekstu okazały się zbędne, inne wymagały poprawek, doszły nowe fragmenty. Grając w tej sztuce, z początku patrzyłam na nią jak tłumacz, później, na szczęście, zdążyłam się od niej zdystans