W krótkiej pospektaklowej migawce trudno o wnikliwszą recenzję (po warszawskiej premierze posypało się ich kilka i to z reguły pochlebnych) łatwiej o impresyjkę sygnalizującą własne impulsy i "artystyczną, topografię" sposobu zaprezentowania komedii Aleksandra Fredry przez warszawski teatr. Sygnalizujemy więc. Od czego zacząć? Najlepiej od... końca. Tak oto po spektaklu kurtyna szła kilka razy w górę przy długich, gromkich oklaskach wypełnionej do ostatniego miejsca widowni. Widomy to znak tyleż uznania dla twórców i wykonawców przedstawienia, ile tęsknoty opolskiej publiczności teatralnej za jeśli już nie - wielkim, to przynajmniej dobrym, "prawdziwym" teatrem. Stąd też ten wysmakowany spektakl przypadł widzom do gustu. (Tak było w niedzielny wieczór, to samo w poniedziałkowy). Bo mógł przypaść. Przecież Teatr Polski dawał nie co innego , tylko "Śluby panieńskie" - perłę arcykomedii Fredrowskiej, roztaczająca nad czytelnikiem, widzem w
Tytuł oryginalny
<Śluby panieńskie> czyli kawałek pogodnego nieba
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Opolska nr 72