Już pierwsze sceny pokazują wyraźnie, że zasada przekształcania szkolnej lektury w poczciwą kinową ramotę była Filipowi Bajonowi obca. Film rozpoczyna się więc zamaszyście, ma tempo i dość zaskakującą, fabularną przestrzeń, jakby Bajon dosłownie chciał "Śluby panieńskie" wynieść z teatru, wyprowadzić z konwencji i odnaleźć w nich prawdziwie filmowy oddech - pisze Paweł T. Felis w Gazecie Wyborczej.
W historię dwóch niewiast Anieli (Cieślak) i Klary (Żmuda-Trzebiatowska), które nie chciały wyjść za przeznaczonych im na mocy rodzinnego układu Gustawa (Stuhr) i Albina (Szyc), reżyser wpuszcza więc powietrze, współczesną damsko-męską grę. I na dodatek ładnie odwraca stereotyp - to obsadzany zwykle w rolach nieudaczników Maciej Stuhr ustala zasady wymyśla intrygę i brnie do celu, a wiecznie płaczącym słabeuszem paradującym w mało efektownym, bieliźnianym stroju okazuje się Borys Szyc. Pierwszy zgrzyt pojawia się w momencie, gdy na ekranie odzywają się dwie adorowane na różne strony damy - można mówić Fredrę nonszalancko (co próbuje robić Edyta Olszówka w roli Dobrójskiej), można bawić się klasycznym tekstem na granicy szarży (jak Borys Szyc), ale jest doprawdy fatalnie, gdy dwie młode aktorki grające główne role mają problemy z Fredrowską frazą do tego stopnia, że trudno je zrozumieć. Czyżby to problemy z dźwiękiem w poczciwy