PRZEKONYWAŁ nas przez wiele lat teatr, że o współczesności mówić można serio wyłącznie klasyką. Lecz od "Wyzwolenia" Swinarskiego nie pojawił się ani jeden Słowacki, Mickiewicz, Krasiński czy Wyspiański, który dowodziłby tego w dalszym ciągu. Zaś ostatnie dwa sezony wzięli we władanie Gombrowicz i Mrożek. Z Mrożkiem rzecz zresztą zwyczajniejsza: poza okresem pięcioletniej nieobecności, zawsze stanowił w naszym repertuarze pozycję atrakcyjną, chętnie grywaną. Gombrowicz do 1974 r. pojawił się w polskim teatrze tylko raz - światową prapremierą "Iwony księżniczki Burgunda" w warszawskim Teatrze ocznym (1957) i zniknął scen na następne lat siedemnaście?" Kiedy wiosną 1974 r. Jerzy Jarocki przygotował pierwszą w kraju realizację "Ślubu" w teatrze zawodowym, od razu było wiadomo, iż szykuje się wydarzenie, repertuarowa i teatralna "bomba", lecz dla wielu ta "bomba" okazała się po premierze niewypałem: mit Gombrowicza, "wiecznego awangard
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 11