Moda na fakty i sztukę sprzed lat trzydziestu, czterdziestu trwa. Bardzo dobrze. Dobrze, bo w ten sposób ożywa krąg mego literackiego i artystycznego debiutu. Widzę ludzi i wnętrza, ulice, widzę i wybrzeża... Spotkanie z Gombrowiczem umożliwiła mi Krystyna Skuszanka, Worcellowskie zaś "Zaklęte rewiry" ukazał mi z kolei reżyser Majewski. Były jeszcze inne tego rodzaju przypadki, ale mnogości wielkiej te zapiski znieść nie mogą. Najpierw o "Ślubie". Premiera prasowa w Teatrze Słowackiego tyle zgromadziła młodzieży, że aż serce i oczy rosły. Szkoda, ogromna szkoda, że Witold od sześciu lat nie żyje i nie mogę mu o tym napisać. Szczerze byłby podekscytowany! Bardzo bowiem ten niezwykle inteligentny i trudny we współżyciu człowiek lubił "stany przejściowe", a więc i formę, i twory niedojrzałości. Tak, wśród osób na sali i na scenie teatru duża ilość talentów. Pierwszeństwo przecież oddać trzeba aktorowi kreującemu w "Ślubie" rolę Henr
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Literackie nr 2