"My Fair Lady" w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Wiesława Konopelska w Śląsku.
Jest w bytomskiej "My Fair Lady" kilka zachwycających scen - chociażby ta rozgrywająca się na wyścigach konnych w Ascot czy bal w ambasadzie. Czym urzekają? Przede wszystkim niebywałymi pomysłami choreograficznymi Jakuba Lewandowskiego i wyszukanymi kostiumami autorstwa Ilony Binarsch. Kiedy bomba idzie w górę ruszają w szalonym pędzie ogniste rumaki z pięknymi dżokejkami na ramionach, spowalniają, unoszą się i uskrzydlają. Są nieco perwersyjne, ale piękne, muskularne, wywołujące dreszcz emocji. A bal - kiedy pojawia się królowa Transylwanii - smukła, koścista władczyni ze złotym szkieletorem na ramieniu, lub kiedy każda z postaci - uczestników balu- przyodziana jest w cudownie zaprojektowane kostiumy, a potem kiedy taniec przemienia się w bal manekinów, wszystko wiruje nie tak, nieprawdziwie, ułudnie. Magia widowiska trwa... A jak w tym entourage'u odnajduje się Eliza Doolittle? Prosta dziewczyna przemieniona - jak się okazuje - na chwilę w bóstwo