- W naszej rewii nie ma fabuły. To spektakl inspirowany kinem akcji, składający się z siedemnastu obrazów. Będzie o uwielbieniu dla idola, o męskiej elegancji, seksie, gadżetach i strachu - reżyser KONRAD IMIELA o premierze "Ścigając zło" we wrocławskim Capitolu.
Magda Piekarska: Pamięta pan swojego pierwszego Bonda? Konrad Imiela: - Może "Thunderball"? Na pewno był to któryś z wczesnych filmów, z Seanem Connerym w roli głównej. Na długo utkwiła mi w pamięci scena podwodnej walki stoczonej przez agenta 007. I moment, kiedy Bond zostaje z dziewczyną w pontonie na środku oceanu, a po chwili porywa ich nadlatujący samolot. To właśnie ujmuje mnie w tych starych filmach - zostały zrobione z przymrużeniem oka, dystansem, absurdalnym poczuciem humoru. Gadżety, w które zostaje wyposażony Bond, są tego dowodem. W jednym z filmów ląduje np. na wyspie otoczonej przez krokodyle i z pomocą pilota ściąga łódkę, ukrytą w krzakach. A kim jest Bond w pana spektaklu? - To mechaniczny superbohater, robot pozbawiony ludzkich uczuć. Ale agent 007 nie jest naszym głównym bohaterem. Nie opowiadamy o jego przygodach. W naszej rewii nie ma fabuły. To spektakl inspirowany kinem akcji, składający się z siedemnastu obrazów