Wizyty w teatrach u samego schyłku sezonu mogą być wielce pouczające. Wokół sceny trwają manewry. Jedni odchodzą, inni przychodzą. W bufecie teatralnym można się dokładnie dowiedzieć kto kogo nie lubi w tym czasie i za co najbardziej. Gdybym próbował zliczyć ilu aktorów opuściło Teatr im. Norwida w ciągu kilku ostatnich sezonów, sztuka pewnie by mi się
nie udała, łatwiej zresztą rachować tych co zostają.
Z jednej strony jest to zjawisko pożyteczne, z drugiej unicestwiające, a w każdym razie uniemożliwiające głębokie teatralne oddechy. Przeważnie na ostatniej premierze z grubsza wiadomo kto zostaje a kto odchodzi. Bo kto zostaje, ten gra. Ostatnia premiera to już prawie początek następnego sezonu. NA OSTATEK... DEBIUT Słowo debiut w stosunku do pracy Krystiana Lupy w teatrze jeleniogórskim jest może trochę naciągane, bo pod okiem Jerzego Krasowskiego i Krystyny Skuszanki zrealizował on jeszcze jako student krakowskiej PWST dwie sztuki, z czego jedna stała się wydarzeniem; mam na myśli "Nadobnisie i koczkodany" Witkacego na scenie Teatru im. Słowackiego. Pierwsza premiera teatralna Lupy - reżysera z dyplomem w ręce nosi tytuł "Życie człowieka". Ale niech ona właśnie nazywa się debiutem. Za "Życie człowieka" Leonidasa Andrejewa zabierali się najsłynniejsi twórcy, tacy jak Meyerhold, Stanisławski - nazwiska znaczące w historii współczesnego t