Szczyt jest wyjątkowo śmiesznym przedstawieniem - przynajmniej do pewnego momentu, od którego staje się przedstawieniem wyjątkowo przejmującym. Można by rzec: kombinacja groteski z elegią czy może trenem. Najpierw na placu, gdzie zgromadziła się publiczność, zjawiają się osobliwe pojazdy. Zbliżają się z daleka, powoli, każdy z innej strony. Te wehikuły skonstruowane są z metalu, przypominają wieże, a zarazem mogą się kojarzyć z konstruktywistycznymi rzeźbami Tatlina. Na zwieńczeniu każdej wieży znajduje się postać: jeszcze nie bardzo można rozpoznać, kim jest, dopiero gdy wieże wjadą w tłum, widać, że to jakieś dziwaczne, malownicze figury - sztuczne w gestach i grymasach, karykaturalne. Może przesadą byłoby szukanie pierwowzorów, niemniej pewne aluzje są czytelne: Ewa {#os#8833} Wójciak{/#} to kolorowa, kiczowata "dobra pani", ktoś w rodzaju księżnej Diany udzielającej się charytatywnie; na piersi migocze jej cze
Tytuł oryginalny
Ósemki na placu
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 10