Jak to się stało, że szyderczy tekst Ortona, drwiący z fałszywego katolicyzmu i ludzkiej hipokryzji, zyskał na scenie łagodny kształt? - o "Łupie" w reż. Iwo Vedrala w Teatrze Wybrzeże pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.
O "Łupie" Joe Ortona - najnowszej premierze Teatru Wybrzeże w reżyserii Iwo Vedrala mówiło się na dwa sposoby. Pierwszy głosił, że to sztuka odwołująca się do przemian społecznych i kulturowych końca lat sześćdziesiątych, które okazały się prawdziwym odkryciem i swego rodzaju niespodziewanym prezentem dla Brytyjczyków. Drugi zaś traktował "Łup" jako czarną komedię pełną zaczepnych aluzji i parodii stylów. Iwo Vedral wybrał drugą drogę, co ma się nijak do wykładni pierwszej. Nie byłoby w tym pewnie nic złego, gdyby nie efekt mało lotnej komedyjki, podczas której można zarechotać razy kilka i bez większego wrażenia wrócić do domu. Jak to się stało, że szyderczy tekst Ortona, drwiący z fałszywego katolicyzmu i ludzkiej hipokryzji, zyskał na scenie łagodny kształt? Vedral to jeszcze młody twórca, ale zdaje się być jednym z tych, co mają uszy, żeby słuchać. Nie ma w tym egotycznego proroctwa, ale trzeźwy ogląd widza uwikłaneg