"Sejm kobiet" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Jak pomyśleć, że przy niepojętym, acz wcale nie bajkowym zbiegu okoliczności miłosnych, Mikołaj Grabowski mógłby Japończykiem być, artystą z Kraju Kwitnącej Wiśni - parzący żal człowieka ogarnia. Owszem, dalej Polakiem byłby - ale skośnookim. Wciąż rodakiem teatr tworzącym - lecz rodakiem wiernym etyce krainy egzotycznej. A co czyni artysta dalekich wysp, gdy u zarania dzieła czuje bezradność? Gdy skośnooki malarz, bądź reżyser widzi, że fatalnie zaczął, od błędu kompromitującego, że nic nie rozumie i brnie w kretyństwo, fałsz, tandetę, kicz spiżowy - co robi? Ciągnie sprawę aż do finałowego wstydu? Z oślim uporem lezie w maź artystycznej bryndzy? Na koniec, z miną godną lepszego "zgonu", skołowanej publice wciska swego gruntownie pogruchotanego "kaszalota"? Jest zdanie wschodnie, które nie wiem, ile wiosen liczy. Dwa tysiące? Trzy tysiące? Tyle, ile wiosen liczyłby sobie Arystofanes, gdyby żył? Nie wiem też, czy dojrzało w J