Ciężkich doczekaliśmy czasów, skoro nawet klasyczna operetka, która winna kojarzyć się nieodmiennie z lekką, frywolną akcją, przepychem scenografii i szampańskim humorem, wygląda obecnie na scenie jak poważny egzystencjalny dramat. Takie właśnie zaskoczenie przeżyli widzowie podczas premiery "Wesołej wdówki" w Teatrze Muzycznym. Zdawałoby się: czegóż można się doszukać w błahej historyjce o zagubionym wachlarzu? Co da się wykrzesać z tak konwencjonalnej pary, jak tytułowa wdówka z milionami i jej niesforny amant hulaka? A jednak młody reżyser zaskoczył w tym względzie wszystkich, zwłaszcza publiczność starszego pokolenia. Przede wszystkim jego główna bohaterka jest tylko pozornie wesoła. Chociaż ma niby wszystko: młodość, urodę i pieniądze, na jej zachowaniu kładzie się cień smutku, związanego ze świadomością, jak bardzo wszystkie te dary losu są ulotne i nietrwałe. Dlatego też Hanna Glawari w tej interpretacji (dobrze zagrana i
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygiel Kultury nr 4-6