Znów w oku cyklonu jest Teatr Nowy. Prezydent Jerzy Kropiwnicki, rządzący scenami miejskimi, wrócił do swojej koncepcji. Po wstrząsach, jakie przeżył Nowy za rządów Grzegorza Królikiewicza, i marazmie za Jerzego Zelnika, postanowił obsadzić stanowisko szefa artystycznego bliskim mu ideowo Olgierdem Łukaszewiczem (ostatnio oglądaliśmy go w pięknej roli generała Nila). Aktor zaczął się pojawiać na spektaklach. Ale gdy doszło do komisyjnego wyboru, wygrał reżyser Zbigniew Brzoza. Minął sezon.
Kiedy przed paroma tygodniami odbierał Złotą Maskę dla "Brygady szlifierza Karhana" (jedna z najgłośniejszych inscenizacji minionego sezonu na polskich scenach), mówił widowni: "Teatr Nowy to jest już inny teatr i będzie się jeszcze zmieniał". Fakt. Można się spierać z Brzozą o zasadność pokazywania "Klątwy" czy wystawienia "Króla_Ducha", albo zawartość myślową "Słońca w kuchni". Trudno nie pytać w jakich odbiorców celuje, czym kieruje się dokonując wyborów... Ale wśród dziesięciu propozycji sezonu kreślił tory odmienne od teatralnej konfekcji (a są głosy, że Nowy jako teatr miejski powinien stawiać na populizm). Brzoza na pewno nie jest artystą do przewracania kartek w sprawdzonych dramatach. Jeden sezon, ozdobiony sukcesami "Brygady...", intrygującym "Przed południem, przed zmierzchem", zabawą teatralną "Na krańcach świata", trafiającym do wyobraźni dzieci "Baronem Münchhausenem" to mniej niż mało, by ciąć po oczach.