W sobotę [27 stycznia] Teatr Wielki da premierę baletu o Rudolfie Valentino. Zofia Rudnicka ułożyła choreografię do muzyki Krzesimira Dębskiego.
Leszek Karczewski: Skoro zainteresował się Pan Rudolfem Valentino - jest Pan tancerzem czy amantem? Krzesimir Dębski: Byłem jednym i drugim. Amatorsko. Każdy bywa amantem dla węższej czy szerszej grupy osób. Valentino był wielbiony globalnie. Pomogło mu w tym kino. Ale Pan też stawał przed kamerą w czterech filmach; pierwszy raz w "VIP"-ie Juliusza Machulskiego. - Grałem małe rólki. Zmuszali mnie reżyserzy, mówiąc, że inaczej nie przyjmą mojej muzyki. Praca na planie zdjęciowym zabiera wiele czasu. Pod tym względem muzyka jest znacznie bardziej wydajnym medium. A Pańskie związki z tańcem? - Towarzyskie. Taniec mieści się po prostu w kanonie wychowania kulturalnego człowieka. Strój mam. Wszak dyrygent musi mieć frak. Od tańca do dyrygentury wcale nie jest daleko. Sir Simon Rattle, szef berlińskich filharmoników, udowodnił ostatnio wraz z gośćmi z Wenezueli, że orkiestrę można prowadzić tańcząc. Nawet symfonię Gustawa Mahlera.