O samej sztuce napisano już wszystko. Najgłębiej podeszli do "ANTYGONY W NOWYM JORKU" sam autor, Janusz Głowacki i krytyk Jan Kott. Dlatego tylko pokrótce przypomnę, że jest to sceniczna opowieść o trójce "homelessów", czyli bezdomnych clochardów wegetujących w nowojorskim zakątku wschodniego Manhattanu nazywającym się Tompkins Square Park. Nazwa zmyłkowa - bo to (podobnie jak Needle Park w znanym filmie o narkomanach) trochę krzaków, nagich drzew, wydeptanej trawy, góry śmieci. No i ławki. Na jednej z nich mają swoją kwaterę, swój "adres", dwaj włóczędzy - rosyjski Żyd Sasza, który przed laty był malarzem-abstrakcjonistą w ZSRR i Polak-cwaniaczek Pchełka. Obaj są przegrani życiowo, przed czym Sasza osłania się pogodną rezygnacją i zamknięciem w sobie, Pchełka natomiast - zresztą człek chory, epileptyk - tworzeniem mitów, kłamstwami, nierealnymi nadziejami. I jest jeszcze Ona, której Głowacki dodał antyczny rodowód Antygony. A jest tylk
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Poznańska