Czy zawsze musi być łatwo i przyjemnie? Literaturę i sztukę mam na myśli. Dziennikarstwo też. Od ćwierć wieku mam na chlebie, że czytelnik tego nie zrozumie, widz nie pojmie, słuchacz odrzuci. Trzeba więc prościej, łatwiej, żeby trafić do odbiorcy - o Festiwalu w Remizie na Helu pisze Tomasz Miłkowski Dzienniku Trybuna.
Na pierwszy rzut okaz myśl przednia. Kto by nie chciał porozumiewać się z odbiorcą, zasłużyć na posłuch i poklask? A jednak to, wydawałoby się, niewinne hasło mości drogę zwycięskiemu marszowi prawa Kopernika: zły pieniądz wypycha dobry, kiepski towar - lepszy, mierna sztuka - sztukę wysoką. Toteż półki księgarskie zalewa wszelkiej maści tandeta, a literatura wyższa kryje się po kątach, zepchnięta do rezerwatu dla wykształciuchów. A miało być tak pięknie. Literatura i sztuka nareszcie uwolniona od obowiązków wychowawczych, zajęta tylko sama sobą, miała rozkoszować się niczym nieskrępowaną wolnością, a poczciwy rynek miał regulować ruch: to, co dobre, miało się ostać, to, co niedobre, zasłużenie paść. Ta utopia samoregulacji wprawdzie już dawno padła pod ciosami rzeczywistości, ale majaczenia o rynku wracają, a kult łatwizny szerzy się niczym barszcz Sosnowskiego. Zapewne z lenistwa - po co się wysilać, skoro "ludzie to kupi�