Arystokrata polskiego teatru, wielki amant kina, czarodziej aktorstwa, ulubieniec kobiet - tak widzowie zapamiętają zmarłego w sobotę Andrzeja Łapickiego. Tańczył z Vivien Leigh, zbierał komplementy od Liv Ullmann. Miał wdzięk, klasę i urok osobisty - podkreślają krytycy.
"Jeden z recenzentów napisał o mnie: +Wyszedł na scenę i już nic nie musi+. To widocznie wystarczyło do pozytywnej oceny" - wspominał sam Łapicki (wypowiedź na łamach "Teatru", 12/08). "Natychmiast przykuwał uwagę. Wystarczyło, że się pojawił" - wspomina krytyk teatralny, redaktor naczelny miesięcznika "Teatr" Jacek Kopciński. "Wspaniały aktor o szalenie charakterystycznym emploi, bardzo rzadko dziś spotykanym" - to z kolei słowa naczelnego magazynu "Film" Jacka Rakowieckiego. Łapickiego podziwiają nie tylko rodacy. Niedawno, w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" opublikowanym na początku lipca, artysta opowiedział taką historię: "Gram w teatrze. W przerwie wchodzi do mnie do garderoby taka pani, która pewnie była w UB i konwojowała wszystkich gości zagranicznych. Mówi +Słuchaj, mam tu młodą studentkę z Oslo. Jest tobą zachwycona, chciałaby cię poznać+. +Daj mi święty spokój z Oslo, nie mam czasu. Przeproś i powiedz, że jestem zajęty+ -