Z Adamem Hanuszkiewiczem rozmawia Monika Woś.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - Wielkie dzięki. Wszystkiego dobrego także dla pani i czytelników. W takich momentach życia zwykle przychodzi czas na podsumowanie... - Absolutnie nie! Podsumowanie robi się na cmentarzu i to zostawiam innym. Jakoś szczególnie spędza Pan dzień urodzin? - Jestem tak zagoniony jubileuszem i wywiadami, że nie mam w tej chwili żadnego pomysłu. Ale pewnie za chwilę wpadnie mi coś do głowy. Ma Pan na koncie mnóstwo świetnych spektakli, jednak za każdym razem, gdy wymienia się Pańskie nazwisko, wspomina się o "Balladynie", którą w 1974 roku zrealizował Pan dla Teatru Narodowego. Nie denerwuje to Pana? - Nie. Powiem nawet, że to jest słuszne. Gdy rozpoczynałem pracę nad "Balladyną", powiedziano mi, że "Balladyna" jest chałą, z której nawet ja nic nie zrobię. A jednak spektakl odniósł sukces. Za "Balladynę" dostałem m.in. Złotą Odznakę Nauczyciela Polskiego, mimo iż prasa napisała, że to