"Wesele Figara" w reż. Keitha Warnera w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Najtrudniej jest zrobić prosty spektakl, co widać po "Weselu Figara". Reżyser, scenograf i dyrygent popełnili wiele grzechów. Zgromadzono wszystkie ingrediencje, by premiera w Operze Narodowej zakończyła się sukcesem: arcydzieło Mozarta, jednego z najlepszych europejskich reżyserów, niemieckiego dyrygenta, który powinien czuć tę muzykę, świetnego scenografa i międzynarodowe grono wykonawców. A mimo to "Wesele Figara", komediowy klejnot operowy, który powinien skrzyć się od żartów, z każdą minutą coraz bardziej zasmuca. Stało się tak, mimo że Keith Warner dał tu niejeden dowód profesjonalizmu. Śpiewaków potrafił zamienić w aktorów, żaden z nich ani przez minutę nie stoi bezczynnie na scenie. A jednak reżyser i jego partnerzy popełnili za dużo grzechów. W "Weselu Figara" Warner chciał zachować XVIII-wieczny kostium, ale zrobić przedstawienie we współczesnym tempie. I zgubił go nadmiar pomysłów. Bohaterowie Mozarta przerzucają si