EN

16.04.2024, 09:20 Wersja do druku

Stroboskop

„Zbrodnia i kara. Z powodu zbrodni Rosjan, których nie potrafimy zrozumieć”  w reż. Jakuba Skrzywanka,  Instytut Jerzego Grotowskiego, Wrocławski Teatr Pantomimy i Teatr Polski w Podziemiu we Wrocławiu. Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 30. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Natalia Kabanow

„Wojna to sprawa wzroku, patrzenia” – pisze Tomasz Szerszeń w poświęconym trwającej wojnie eseju Być gościem w katastrofie i powołuje się przy tym na Bertolta Brechta, który skomentował zdjęcie oślepionego niemieckiego żołnierza: „Pod Moskwą, człowieku, oddałeś swój wzrok / O ślepcze, teraz zrozumiesz”. Czyżby na wojnę należało spojrzeć nie-widząc? Nie-idź, nie-patrz. Usiądź, zasłoń, zrozum. Czy to możliwe? Chyba nie. Ale nawet jeśli taka jest paradoksalna droga do wiedzy, to czy da się ją przebyć dobrowolnie? A może warunkiem koniecznym jest gwałt, który nam widzenie odbiera. I to z tej straszliwej niespodzianej straty, jak z rany cieknie sens. O ile jest w tym jakiś sens? Bo co to znaczy – zrozumieć wojnę, zrozumieć zbrodnię? A co to znaczy ich nie rozumieć?

Z tymi pytaniami siadam na widowni wrocławskiej Piekarni. Szybko pojmuję, że nie znajdę żadnej odpowiedzi. Z każdym refrenicznym mrugnięciem stroboskopu rośnie we mnie złość na artystów, którzy pod pozorem uniwersalnych pytań o rolę i znaczenie sztuki w obliczu wojny, instrumentalizują tragedię ukraińskich cywili zamordowanych przez rosyjskich żołnierzy. Gdy co kilka scen wraca głośny dźwięk zasłaniający nazwisko ofiary i przypominający, że aktorzy rekonstruują na naszych oczach prawdziwą śmierć konkretnego człowieka, mam ochotę wyjść. Nie dlatego, że scena jest drastyczna. Przeciwnie. Aktorzy nie chcą grać drastycznych scen. Zbyt wiele ich to kosztuje. Trudną wybrali profesję – nie przeczę. Rodzi się jednak pytanie, czy do wypracowania bezpiecznej metody inscenizacji przemocy, potrzeba prawdziwej śmierci? Prawdziwego gwałtu, którego dopuścił się Roman Polański, i który reżyser Jakub Skrzywanek rekonstruował w jednym z poprzednich spektakli (Opowieści niemoralne,Teatr Powszechny w Warszawie, 2021)? Czy potrzeba imienia ofiary? Czy konieczna jest świadomość widza, że obcuje z echem rzeczywistej tragedii? Oczywiście. To ona ma nas poruszyć – niejako w zastępstwie działania samych aktorów. I porusza. Budzi złość na tych, którzy ją wykorzystują do zajmowania się kondycją własnego zawodu. Złość potęgują komentarze aktorów, którzy przekonują, że intencja jest tu odwrotna i twórcy bardzo, ale to bardzo nie chcą niczego zawłaszczać. Wierzę/nie wierzę – tak to się podobno załatwiało niegdyś we Wrocławiu. No więc nie, nie wierzę.

fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

Dominującą konwencją pierwszej części spektaklu jest rekonstrukcja śledcza. Najpierw tytułowej zbrodni z powieści Fiodora Dostojewskiego, a później zdarzeń, które zostały „udokumentowane i opisane przez dziennikarzy śledczych pracujących dziś w Ukrainie”. Przetrzymywanie i tortury, odkrycie masowego grobu, gwałty, morderstwa. Maski, które noszą aktorzy grający pozorantów, ich zmienione cyfrowo głosy, schematyczne, nienaturalne ruchy – to wszystko sprawia, że ofiary pojawiają się ledwie na chwilę – efekt? afekt – i znów są nieobecne. Uwierzyłbym, że chodzi o destylację samego zdarzenia, samej zbrodni, gdyby nie to imię i pisk w miejscu nazwiska. Są prawdziwi martwi ludzie. I są działania artystów. Nie oglądamy rekonstrukcji zbrodni, lecz zapis choreografii komfortu. Rozumiem tok myślenia, w którym przedstawienie tego, co nie-przedstawialne próbuje być jak najbardziej neutralne, techniczne i laboratoryjne. Kłopot w tym, że sceny te przeplatane są kiczowatymi etiudami, w których aktorzy kabotyńsko odgrywają własne wymarzone śmierci. Choćby tą romantycznie ekspresyjną choreografią, którą poprzedzają wymowne słowa: „czy ja mogę prosić te reflektory na mnie, żebym była pod światło, a z przodu tylko troszkę, żeby tylko delikatnie było widać twarz”. Zderzenie prozy umierania i wyestetyzowanego uwznioślenia śmierci próbuje obudzić w nas emocjonalną reakcję, a w efekcie moralnie zaszantażować. Szerszeń pisze o istocie przedstawiania wizualnych świadectw wojny: „chodzi więc o reżyserowanie, zarządzanie strumieniem wiadomości i obrazów – niezwykle wrażliwa etycznie sprawa”. Tymczasem dzieło Skrzywanka wrażliwe jest jak stroboskop.

Co może teatr wobec rakiet i czołgów? Pytają twórcy między wierszami. Nic i jest to jasne zanim ktokolwiek pojawi się na scenie. Co może teatr wobec bomb i pocisków? Bardzo wiele. Dowodem ukraińskie sceny wystawiające sztuki przeciw Rosji, co wcale nie znaczy – na temat wojny. Co może sztuka wobec wojny? Nic i bardzo wiele. Ukraińska sztuka wspiera ukraińską armię – dowodzi Serhij Żadan w swojej internetowej kronice walczącego Charkowa, która ukazała się po polsku jako książka W mieście wojna. Wspiera, bo mobilizuje ludzi do wpłacania pieniędzy, które następnie poeta wraz ze współpracownikami przeznaczają na zakup broni i wyposażenia dla walczących. „W mieście wiosna” – pisze Żadan. Tak w Ukrainie jak i w Polsce. Warszawski Teatr Polski premieruje sztukę poety o Łesiu Kurbasie i ukraińskiej awangardzie pod tytułem Charków! Charków! W „Wyborczej” piszą, że autor zaciągnął się do armii. W podcaście Onetu reżyserka, charkowianka Svitlana Oleshko mówi, że Ukraińcy co dzień „robią dobrych Rosjan”, bo „dobry Rosjanin, to martwy Rosjanin”.

fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

Tymczasem we Wrocławiu widziałem teatr zajęty nie Ukrainą a sobą. I z siebie bardzo zadowolony. Zachłyśnięty ważną sprawą, która niknie pod zamaszystymi gestami i oburzonymi krzykami. Ostatecznie znika też dystans, na którym oparto sceny rekonstrukcji. Tragedia Ukraińców rozpuszcza się w teatrze, który albo mówi sam o sobie, albo uprawia naiwną publicystykę. Przykładem Agnieszka Kwietniewska grająca obrończynię Rosjan w wyimaginowanym procesie przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym, który to proces zajmuje drugą część spektaklu (zatytułowaną „Kara”). Rozprawa staje się okazją do przypomnienia, że i Amerykanie swoje za uszami mają, a także pretekstem do rozdzierania szat nad nieskutecznością instytucji wymierzających sprawiedliwość. Jest obrona, jest oskarżenie (powściągliwy, najlepszy w obsadzie Igor Kujawski) – nie ma sądu. Tam, gdzie powinien siedzieć, tkwi wbity w ulicę niewybuch. O tym, że takowe gremia nie działają tak, jak byśmy sobie życzyli, wiemy od czasu ich powstania. Nie zmienia to faktu, że wartość symboliczna ich wyroków – zwłaszcza dla pokrzywdzonych – może być ogromna. Teatr to wyczuwa, dlatego tak chętnie uprzedza (wywołuje?) tę wyczekiwaną salę sądową. Przed Skrzywankiem robiła to Sasza Denisowa w spektaklu Haga (Teatr Polski w Poznaniu, 2023). Wykład analizujący prawne możliwości i przeszkody osądzenia Rosjan – w nawiązaniu do procesów norymberskich – wygłaszała z kolei Barbara Wysocka w Ciszy (reż. Michał Zadara, Muzeum Powstania Warszawskiego, 2023).

No dobrze. Ale dlaczego – zapyta ktoś przytomnie – do opowieści o rosyjskich zbrodniach w Ukrainie angażować autora Zbrodni i kary? Ukraińcy namawiają wszem i wobec do bojkotu rosyjskiej kultury. Jest więc w tym ruchu potencjał głośnego tytułu a takie Skrzywanek lubi najbardziej (Mein Kampf, Śmierć Jana Pawła II).Michał Opaliński z emfazą krzyczy: „Biorę motyw zbrodni i kary, biorę Dostojewskiego i myślę sobie: chuju, dlaczego pisałeś o zbrodniarzu, a nie o ofierze?”. No nie wiem, nie wiem. Może dlatego, że i kondycja kata jest elementem ludzkiej natury? Raskolnikow zabija lichwiarkę w konsekwencji pewnego filozoficznego projektu, światopoglądu, czy – niech i tak będzie – ideologii. Jej siostrę zabija, bo się boi, bo tak jest wygodniej, bo to logiczny czyn w jego sytuacji – przyłapanego na gorącym uczynku. Bo jedna zbrodnia pociąga za sobą drugą, bo cierpienie jest jak łańcuch. Dostojewski pisząc Zbrodnię i karę proponuje nam refleksję nad tym, dlaczego spada siekiera. Cezary Wodziński w esejach o Rosji pisał o „filozofowaniu siekierą”. Żołnierze, którzy w Buczy (i innych miastach) mordowali i gwałcili Ukraińców i Ukrainki robili to, bo mogli. Bo byli na wojnie, mieli siekiery, władzę, przyzwolenie przełożonych i ideologiczną podkładkę. Bo są ludźmi. Takimi samymi jak zbrodniarze z wszystkich poprzednich wojen.

Jak bardzo nie uważaliśmy w szkole, jeśli dziwi nas i wprawia w zdumienie ludzka zdolność do okrucieństwa? Jesteśmy przecież narodem doświadczonym nie tylko wojną i okupacją, ale także pozostałą po nich traumą – o czym obszernie pisze choćby Michał Bilewicz w świeżym eseju Traumaland,a co w teatrze na niezwykle głębokim poziomie uruchamiała Anna Karasińska w spektaklu Dobrze ci tego nie opowiem (Teatr Studio, 2019). Czy reakcja Polaków na pełnoskalową agresję rosyjską nie wiązała się przypadkiem z poczuciem, że doskonale rozumiemy, co się u naszego wschodniego sąsiada dzieje? Bo działo się i u nas. Dokładnie to samo. Tymczasem Skrzywanek w tytule swojego spektaklu mówi o zbrodniach, których zrozumieć nie potrafimy. Uwaga, to ważne – my. Szerszeń i w tym ma rację, że podważa zasadność perspektywy pierwszej osoby liczby mnogiej, którą wyprowadza od Susan Sontag. Eseista wskazuje, że w wypadku tego konfliktu adekwatne jest raczej „ja”.

Czuję to w scenie odkrycia masowego grobu. Kończy się ona wykrzyczanym oskarżeniem wobec tych, którzy patrzą z bezpiecznych pozycji, czyli wobec publiczności: „Więc cytuję wasze myśli: «mam już dość tej wojny!», więc cytuję wasze słowa: «chwała Ukrainie!» To wszystko dla was! Dla was! W podziękowaniu za wszystko, co już nam daliście, i z lęku przed tym, że będzie tego coraz mniej. Więc dawajcie, dawajcie, dla waszego samozadowolenia i czystości sumienia”. Bardzo byłbym ostrożny z takimi zarzutami. Zwłaszcza, że – choć tekst na to nie wskazuje – nie brzmią one jak przesłanie od ukraińskiej postaci, lecz artykułowane z pozycji moralnej wyższości napomnienia polskiego artysty. Wyświetlany po tej scenie komunikat: „Jesteśmy tu po to, żebyście poczuli się dobrze / Robimy to po to, żebyście poczuli się lepiej” brzmi fałszywie. Mam poczucie, że samozadowoleni są przede wszystkim artyści. Ja czuję się okropnie.

Skrzywanek nie cofa się przed arbitralnymi osądami i liczbą mnogą, bo jest reżyserem młodym, głośnym i nade wszystko odważnym. Inaczej nie pozwalałby sobie na tak naiwne i infantylne widzenie świata jak w opisywanym tu przedstawieniu czy orędziu na Międzynarodowy Dzień Teatru, w którym zwierza się ze swoich marzeń i nas też namawia do marzenia. O świecie bez wojny na przykład. Dorzucam świat bez głodu! Imagine! – jak krzyczał Krystian Lupa (Teatr Powszechny, 2022). Znamienne jak się te dwie wizje starego mistrza i młodego pretendenta o konkret wojny rozbijają. Jak bardzo okazują się nieadekwatne i nieprzydatne. Co może teatr wobec rosyjskiej wojny w Ukrainie? Polski chyba nic. I wcale mu to nie przeszkadza.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Dominik Gac

Wątki tematyczne