EN

20.11.2023, 12:14 Wersja do druku

O usuwaniu

W powyborczym pejzażu najgłośniej jak dotąd wybrzmiewają buńczuczne zapowiedzi czystek personalnych. Trochę potrwa, zanim złożona z kilkunastu bytów politycznych nowa koalicja poukłada się między sobą - felieton Jarosława Jakubowskiego w „Teatrologii.info”.

Pod latyńskich żagli cieniem,
Myśli moja, płyń z aniołem,
Płyń, jak kiedyś ja płynąłem:
Za wspomnieniem – płyń spomnieniem…”

Cyprian Norwid, Italiam, Italiam

1.

Napisałem niedawno sztukę pt. Przesiadka, w której każę postaciom z różnych kręgów „polskiego piekła” spotkać się w jednym miejscu i rozmawiać, rozmawiać, tak długo, aż zacznie wykluwać się między nimi coś w rodzaju porozumienia, może nawet poczucia wspólnoty. Ten idealistyczny dramat dedykowałem zmarłemu w 1972 roku profesorowi Antoniemu Kępińskiemu, twórcy krakowskiej szkoły psychiatrii, który zrewolucjonizował w Polsce podejście do pacjenta. Zwrócił między innymi uwagę na znaczenie rozmowy w terapii. To dialog z pacjentem, umiejętnie przeprowadzony, ma wydobyć z niego przyczynę lęku, psychoz, neuroz, depresji, ma łagodzić stany paranoidalne charakterystyczne dla schizofrenii etc. Z kolei podstawą dialogu według Profesora ma być słuchanie drugiego człowieka, czyli przestawienie myślenia z „ja” na „ty”.

Kępiński zauważył – już kilkadziesiąt lat temu – że rozwój cywilizacyjny, technologiczny poprawia jakość materialną życia człowieka, ale jednocześnie sprzyja jego wyobcowaniu i popadaniu w samotność i beznadzieję. Człowiek wszak, również dzisiejszy człowiek postnowoczesny albo wręcz postczłowiek, potrzebuje sensu. Dla Profesora, praktykującego katolika, taki sens stanowiła religia, co oczywiście nie było dobrze odbierane ani w kołach naukowych, ani decyzyjnych, chociaż psychiatra nie miał w zwyczaju narzucania swojego światopoglądu komukolwiek. O niekwestionowanej pozycji Kępińskiego jako autorytetu nie zdecydowały więc układy, ale szacunek, a niekiedy wręcz uwielbienie, jakim cieszył się wśród pacjentów i współpracowników. Nietuzinkowa i charyzmatyczna osobowość Profesora sprawiała, że ludzie do niego po prostu lgnęli. Co godne podkreślenia, również ludzie ze środowiska artystycznego. Postaci pokroju profesora Kępińskiego brakuje nam dziś bardzo.

Pomyślałem sobie, a gdyby profesor Kępiński przybył z zaświatów do Polski A.D. 2023 i podjął próbę rozmowy z reprezentantami zwaśnionych grup społecznych? Trudność w pisaniu takich sztuk teatralnych polega na pogodzeniu reprezentatywności osób z ich indywidualnymi charakterami. Niebezpieczeństwo popadnięcia z jednej z strony w rodzajowość, a z drugiej w publicystyczność jest duże. Dramatopisarz stąpa po cienkiej czerwonej linii, trochę jak saper. Mimo to podjąłem to ryzyko i taką sztukę w końcu napisałem. Nie mnie oceniać, czy się udało, teraz powinny wypowiedzieć się na ten temat teatry.

Znam oczywiście teorię, że tekst sceniczny powinien wstrzelić się w swój czas, a autor doskonale wyczuwać to, co „wisi w powietrzu”. Pisząc Przesiadkę miałem poczucie, że dotykam czegoś bardzo aktualnego i – excusez le mot – ważnego. Jesteśmy podzieleni, zostaliśmy podzieleni, daliśmy się podzielić. Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, problem braku komunikacji pomiędzy skonfliktowanymi stronami jest poważny. Czy sztuka teatralna może ten problem rozwiązać? Oczywiście nie, sztuka w ogóle nie jest od rozwiązywania problemów, tylko od ich ewentualnego definiowania i wskazywania możliwych dróg pójścia dalej. Ponadto sztuka powstaje zawsze w określonym czasie, zaś tekst teatralny, już po napisaniu, spotyka się z rzeczywistością, której autor w czasie tworzenia nie mógł przewidzieć. Dlatego uważam, że zbyt daleko idąca doraźność jest w przypadku dramatu niewskazana. Jednak nawet pisząc coś w dobrej wierze, autor, już po ukończeniu dzieła, może dojść do wniosku, że się mylił, że przyjął fałszywe albo zbyt naiwne przesłanki, że intuicja go zawiodła, a rzeczywistość przerosła jego najśmielsze oczekiwania. Życie ma zawsze rację przeciw umarłym rachubom, a sztuka staje się utopią. To chyba właśnie mój przypadek. I nie dodam tradycyjnego: „choć chciałbym się mylić”.

2.

Kiedy piszę ten felieton, wszystko wskazuje na to, że władzę w kraju obejmie „opozycja demokratyczna”. To określenie obejmujące ugrupowania „antypisowskie” robi ostatnio karierę w mediach im kibicujących. Rzadziej występuje zwrot „demokratyczna opozycja”. Zwróćmy uwagę, że opozycja demokratyczna to jednak nie to samo, co demokratyczna opozycja. Nie chodzi o różnicę jak między Niemiecką Republiką Demokratyczną a Demokratyczną Republiką Konga, a raczej o minimalne, choć znamienne przesunięcie akcentu. „Opozycja demokratyczna” brzmi bardziej patetycznie niż „demokratyczna opozycja”, prawda? Patetycznie i jakoś tak historycznie, jak gdyby w nawiązaniu do opozycji demokratycznej w krajach demokracji ludowej. Zachodzi pytanie, co stanie się z opozycją demokratyczną, kiedy już przejdzie na stanowiska władzy. Zniknie? Zastąpi ją PiS? Wolne żarty, po ośmiu latach „niszczenia praworządności i demokracji” PiS miałby wchodzić w buty demokratów? Podobnie „faszolska Konfa”. Ale z drugiej strony, jeśli nie ma opozycji demokratycznej ani nawet demokratycznej opozycji, to czy taki system można jeszcze nazwać demokracją? Ten poważny problem będą musieli rozwiązać rządzący demokraci. Podrzucam pomysł – może jakaś symboliczna opozycja rotacyjna, wyłaniana np. co roku w łonie koalicji rządzącej?

Wiele się ostatnie dzieje w sferze języka. I nie chodzi mi o owo słynne „jebać pis” czy „wypierdalać”, nad którymi rozdarto już niejedną szatę i wylano niejedno mleko. Operacja zwulgaryzowania języka debaty publicznej powiodła się. W kampanii wyborczej można było więc wcisnąć przycisk „Polska w sercu” i puścić w świat symbol w czerwonej obwódce, zwany złośliwie „pustym sercem”. Po piętnastym października obwódka okazała się obcęgami, które mają służyć do wyrwania Polski z rąk pisowców. Wypowiedzi demokratycznych artystów, przepraszam, artystów demokratycznych to wspaniały skarbiec dla fascynatów polszczyzny, takich jak ja. Oto Piotr Rowicki, rzadko wypowiadający się w mediach społecznościowych, płodny dramatopisarz, po wieczorze wyborczym rzuca publiczną klątwę, którą kończy tak: „Bando potworniaków, karłowatych umysłowo i kulturalnie ludzkich odszczepieńców, najgorsze osiem lat w historii też sobie weźcie. Niech was piekło pochłonie!!! Pa!”. Urzekło mnie to „pa!”, naprawdę. Bo czy Rowicki wierzy w piekło?, czy wierzy w nie tak, jak wierzy w nowy wspaniały ład, który narodził się nocą z 15 na 16 października? Śmiem wątpić. Słowa jednak poszły w świat. Słowa mają moc, coś o tym wiem. Te powtarzane publicznie przez osiem lat „jebać pis” i ich ośmiogwiazdkowy ekwiwalent i te wystukane na klawiaturze ot tak, w zwycięskiej, może lekkomyślnej euforii. Rowicki też to wie, w końcu w słowie robi. Życzę mu, żeby jego życzenie się nie spełniło, bo piekło lubi płatać różne diabelskie figle, również nadawcom życzeń.

Żądza zdeptania przeciwnika wśród demokratów jest wielka. Przeogromna. Dławiąca. Profesor Marek Belka, ten od dosypywania pieniądza na rynek w celu ratowania rządu Tuska w 2014 roku, mówi, że konieczne jest natychmiastowe odszczurzenie spółek skarbu państwa. Od czasu tzw. afery taśmowej taki język w wydaniu Belki nie powinien zaskakiwać. Gdy jednak literat ze „stajni Berezy”, a obecnie „stajni Michnika” Janusz Rudnicki postuluje w publicznym poście, że „trzeba jak najszybciej zderatyzować wszystkie budynki TVP”, to zastanawiam się, czy pisarz zdaje sobie sprawę z tego, że ostatnim ugrupowaniem, które na ziemiach polskich używało takiego języka, była Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników (NSDAP) w odniesieniu do ludności żydowskiej, ta sama, która paliła książki autorów zapewne bliskich Rudnickiemu. Ale spokojnie, tym razem nie o Żydów chodzi, tylko o pisowców.

Autorzy rodzaju Rowickiego czy Rudnickiego zawodowo nie ucierpieli przez ostatnie ośmiolecie, przeciwnie, należą do grupy Bożych pomazańców, którym nie tylko nie brak talentu, ale również mają słuszny zestaw poglądów, zapewniający publikacje, wystawienia, a więc byt. Opresyjne rzekomo państwo PiS-u nie uczyniło z nich męczenników. Dlaczego więc tak pociesznie histeryzują? To proste. Bo teraz będzie tak, jak było. Czyli liberalnie, proberlińsko, probrukselsko, z należytą, choć nieprzesadną domieszką lewicowości a la dyrektor Strzępka, która z ludowej idealistki dość szybko przedzierzgnęła się w liberalną realistkę. Nawiasem mówiąc, powstaje pytanie, czy warszawski establishment, który Strzępkę w Dramatycznym obsadził, zaakceptuje taką Strzępkę? Czyż nie lepiej dla niego posiadać wentyl w postaci społecznie wrażliwej dyrektorki dużego teatru i po prostu dosypać tam dodatkowych pieniędzy? A może po prostu każdy idealizm kończy się tam, gdzie zaczyna się ściana z napisem „zarządzanie”?

3.

Wzmożenie ludzi pióra nie wzięło się znikąd. Bliska ich sercom „Gazeta Wyborcza” wkrótce po wyborach przystąpiła do promocji donosicielstwa, zapowiadając cykl artykułów pod hasłem „Państwu już dziękujemy”? We wstępniaku czytamy: „Wraz z przejmowaniem władzy przez opozycję demokratyczną przez Polskę przetoczy się wielka wymiana kadr. Pracę stracą osoby, które – choć pełniły funkcje publiczne – były przede wszystkim oddanymi propagandystami Prawa i Sprawiedliwości. Co to za ludzie? Reporterzy 'Gazety Wyborczej’ przedstawiają ich w cyklu Państwu już dziękujemy. Kogoś na naszej liście brakuje? Prosimy o kontakt: [email protected]”. Chwali się demokratycznej gazecie, że pisowców łaskawie nazywa osobami i ludźmi, nie zaś szczurami. Ale cel jest ten sam – oczyszczenie przestrzeni publicznej z niechcianego elementu. Listy proskrypcyjne ludzi przeznaczonych do zwolnienia krążą po Polsce, ja zaś chciałbym ułatwić Katonom z „Wyborczej” zadanie i zaproponować, aby cały niniejszy felieton potraktowali jako mój autodonos.

Wiatr w żagle poczuł po piętnastym października Łukasz Drewniak, kreujący się na głównego rozgrywającego w polskim środowisku teatralnym. Ten wieloletni juror, selekcjoner i prowadzący rozmowy towarzyszące swój powyborczy „Kołonotatnik rozpoczął jakże wzruszającą konstatacją: „Wygraliśmy”. Krytyk przytomnie stwierdza, że to zwycięstwo opozycji demokratycznej nie spowoduje automatycznego uzdrowienia atmosfery w zwaśnionym środowisku teatralnym. „Zniknie jednak ten parszywy zapaszek narodowo-katolickiej poprawności, toporna strategia łamania ludziom kręgosłupów moralnych przez pisowskie organy wykonawcze i narzucanie teatrom dyrektorów typu ludzie znikąd”. Wie Drewniak z pewnością, jak pachnie toruński teatr Horzycy, w którym dyrektorką naczelną jest partnerka życiowa publicysty. W tym roku znalazł się on w gronie selekcjonerów międzynarodowego festiwalu teatralnego „Kontakt”. Z tej okazji toruńska scena prowadzona przez marszałka województwa (opozycja demokratyczna) wypuściła limitowaną edycję perfum o kompozycji zapachowej, na którą składały się, jak stwierdzili organizatorzy, „miękkość obicia foteli, zapach desek sceny, szum rozmów przed ciszą poprzedzającą spektakl”. Łukasz Drewniak nawdychał się szlachetnego zapachu Horzycy również przy okazji warsztatów dla młodzieży, które przez jedenaście sierpniowych dni prowadził na głównej scenie teatru. Ważne, żeby kręgosłup moralny pozostawał giętki.

Zwycięstwo opozycji demokratycznej pachnie lepiej niż napalm o poranku, jednak nie może ono usypiać czujności, bowiem, jak zauważa Drewniak, „skończył się dyktat PiS-u w polskim teatrze, zostali na stanowiskach jego ludzie”. Co zrobić, zastanawia się trener-selekcjoner, z Teatrem Klasyki Polskiej Jarosława Gajewskiego, Redbadem Klynstrą z Osterwy w Lublinie, Michałem Chorosińskim z łódzkiego Jaracza, co z Antonim Winchem, naczelnym „Dialogu” i kierownikiem literackim w Jaraczu. I to w zasadzie by było na tyle, jeśli chodzi o „dyktat PiS-u w polskim teatrze”. Drewniak podrzuca sposoby, jak rozwiązać ten problem po linii i na bazie i z pewnością jego głos zostanie uważnie wysłuchany przez nowe czynniki decyzyjne. Poczekamy, zobaczymy.

A propos „Dialogu”, mniej więcej w tym samym czasie ukazały się: dziewiąty numer miesięcznika poświęconego dramaturgii współczesnej oraz „Dialog Puzyny. Przejęte”, broszura wydana przez „Krytykę Polityczną” i sfinansowana przez Miasto Stołeczne Warszawę. Szósty, siódmy i ósmy numer „Dialogu” nie miały szans się ukazać, bo obrażeni na Wincha autorzy wycofali teksty, a redakcja była zajęta pisaniem kolejnych oświadczeń i gromadzeniem materiałów do „Przejętych” („Przejętego”?). Swoją drogą, to zadziwiająca lektura. Mimo że autorzy z potem na czole starają się uzasadnić tezę o rzekomo wrogich przejęciach przez PiS różnorakich periodyków i instytucji kulturalnych, to w wielu przypadkach można dojść do wniosku, że nie było żadnego przejęcia, tylko ewentualne zajęcie przez następców foteli naczelnych/dyrektorów, opuszczonych przez poprzedników. Jak np. w „Twórczości”. Emerytowany naczelny „Dialogu” Jacek Sieradzki w wywiadzie dla „Wyborczej” oprócz tego, że rytualnie piętnuje słabość prawicy, która chciałaby, a nie ma czym zmienić teatru, czyni znamienne wyznanie: „Z coraz większym oporem znosiłem zjeżdżanie pisma w stricte lewicową agendę, w nieznośny żargon współczesnej humanistyki, w czytanie wszystkiego przez pryzmat genderowy, w twórczość nowych gwiazd eseistyki, przez których teksty trudno było brnąć bez słownika, w irytującą pajdokrację”. Rzeczony Drewniak prorokuje jednak, że „Krakowska i zespół wrócą do 'Dialogu’”. Czy zdążą sporządzić raport pt. „Odbijanie przejętego”? Jeśli nie, będzie to poważna luka w badaniach nad życiem umysłowym w trzeciej dekadzie XXI wieku w Polsce.

Bo o powrocie do dialogu nie ma już chyba mowy. Szkoda, bo jak przytomnie zauważyła Małgorzata Piekutowa w felietonie na łamach „Raptularza” e-teatru nr 46, „gdyby inicjatorom przedsięwzięcia przyświecały szlachetne intencje, a nie motywowana politycznie nawalanka, nie zmarnowano by szansy na coś, o czym marzą ludzie istotnie zatroskani o dobrostan polskiej kultury – narodową dyskusję o sensownym, ponad politycznym zarządzaniu jej instytucjami”.

4.

W powyborczym pejzażu najgłośniej jak dotąd wybrzmiewają buńczuczne zapowiedzi czystek personalnych. Trochę potrwa, zanim złożona z kilkunastu bytów politycznych nowa koalicja poukłada się między sobą. Pośród targów dokona się rytualny podział zdobyczy i wymiana kadr. Usuwanie ludzi niewygodnych ma w III RP długą tradycję. Po każdej zmianie rządu następuje czyszczenie struktur państwa ze złogów obozu przeciwnego. Niekiedy „deratyzacja” ma bardziej drastyczny przebieg. W 1992 roku, niespełna trzy miesiące po obaleniu rządu Jana Olszewskiego przez opozycję demokratyczną zwaną też obozem rozsądku, został uprowadzony i zamordowany Jarosław Ziętara, dziennikarz „Gazety Poznańskiej”. Jego ciało sprawcy najprawdopodobniej rozpuścili w kwasie. Ziętara, rozpracowujący działalność poznańskiego „Elektromisu” i jego ówczesnego szefa Mariusza Świtalskiego, miał zostać nie tylko uciszony. Miał zniknąć. Całkiem dosłownie. Ponad 30 lat życia poświęcił rozpracowaniu tej sprawy poznański dziennikarz i kolega Jarka, Krzysztof Kaźmierczak. Na podstawie jego ustaleń, książek i artykułów i z inspiracji reżysera Jacka Raginisa-Królikiewicza, napisałem sztukę teatralną Nigdy się nie dowiecie. Tragedia Jarosława Ziętary. Miała zostać wystawiona w teatrze w Poznaniu, no bo gdzie indziej. Jak dotąd sztuka doczekała się czytania performatywnego podczas tegorocznego finału Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Rozmowę ze mną przeprowadził nieoceniony Łukasz Drewniak.

„Ezoteryczny Poznań. Miastem rządzi mafia” – śpiewa Pidżama Porno, co oczywiście nie odpowiada prawdzie, bo rządzi tam od lat opozycja demokratyczna. Opozycja jeszcze przez chwilę. Wkrótce władza pełną gębą.

5.

Listopad rozściela przede mną swe żałobne cienie, ale w głowie wciąż pobrzmiewa szum Tyrreńskiego Morza i pobłyskuje błękit latyńskiego nieba, pod którym-em spędził był szczęśliwe dni tego lata. Wczasując się w Kalabrii, południowym regionie Italii, uwielbiałem przebywać wśród miejscowych, słuchać ich mowy, obserwować ich gesty, podglądać w pracy i w wypoczynku. Pewnego dnia, jednego z niczym niezmąconych, słonecznych dni kalabryjskich, siedziałem na plaży, gdy tuż przede mną, w płytkiej i ciepłej przybrzeżnej wodzie, zaczęła formować się grupa złożona z mniej więcej dziesięciorga Włochów w wieku średnim plus, płci obojga. Od samego początku zajęła ich rozmowa. Wkrótce utworzyli rozgadany okrąg, który z wolna, niejako w rytm rozmowy, obracał się wokół swej osi zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Mężczyźni i kobiety tworzący okrąg rozprawiali o czymś nieustannie, rozmowa to wznosiła się, by eksplodować feerycznym śmiechem, to opadała w tony poważniejsze, wszak szybko kontrapunktowane jakąś zabawną dykteryjką. I znowu śmiech, i znowu pół kroczku w lewo, okrąg pozostawał w nieustannym ruchu, do pasa zanurzeni w morzu ludzie rozmawiali ze sobą w swoim języku, o swoich sprawach, a tematów mogłem zaledwie domyślać się po dolatującym mych uszu pośród tyrreńskiego szumu słowie: „politico”, „politico”… No tak, pomyślałem melancholijnie, oni też rozpolitykowani. Ale nie widziałem w nich śladu zaciętości, jeśli przekrzykiwali się, to tylko dlatego, że dawali się ponieść temperaturze rozmowy, a nie po to, żeby jeden drugiego zakrzyczeć. Nie wiem, czy byli szczęśliwi, przecież nie poznałem ich życia, po prostu wyglądali tak, jakby nic im nie dolegało. Trwało to długo, zadziwiająco długo, w końcu w sposób naturalny krąg rozerwał się, część ludzi wróciła na brzeg, inni utworzyli mniejsze podgrupki, w których kontynuowali rozmowę. Wszedłem do wody i zanurzyłem się w niej cały, tak jak oni w swojej cudnej paplaninie. Odwróciłem się i leżąc na plecach, w latyńskie niebo patrząc, pytałem się w myślach, dlaczego nam, Polakom, nie dano takiego słonecznego kawałka ziemi pomiędzy lazurowymi morzami, tylko mglistą równinną krainę wciśniętą między wraże potęgi. Może wtedy byśmy umieli patrzeć na siebie inaczej niż jak na potencjalny obiekt do usunięcia.

Panie Profesorze Kępiński, ratuj.

Tytuł oryginalny

O usuwaniu

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Jarosław Jakubowski

Data publikacji oryginału:

16.11.2023

Wątki tematyczne