„1989″ Marcina Napiórkowskiego, Katarzyny Szyngiery i Mirosława Wlekłego w reż. Katarzyny Szyngiery, koprodukcja Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim na 43. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
Nie pamiętam spektaklu, który budziłby tyle emocji u widzów, wywoływał tak gwałtowne reakcje, wyzwalał szczery entuzjazm i głęboką aprobatę. Oklaskiwano każdą piosenkę, scenę, perfekcyjne wykonanie partii tanecznych. Gdy się skończył, owacje na stojąco bardzo długo nie gasły. Musical wygenerował ogromną energię. Czuło się jej wielką siłę, pozytywną moc. Niechętnie opuszczano widownię.
Malkontenci, którzy nie dostrzegają w tym spektaklu głębokiej analizy wielkiej przemiany swoich czasów, mylą się. Bo artyści z niezwykłą pasją odpowiadają na pytanie, jaki świat sami jesteśmy w stanie stworzyć, bez względu na to, kim jesteśmy: robotnikami czy inteligentami, politykami czy ich wyborcami, mężami czy żonami, dojrzałymi czy młodymi ludźmi. Jak ważny jest kontekst. Jak ważne jest współdziałanie, solidarność, dialog. W sposób niezwykle atrakcyjny opisują go, przedstawiają, analizują, a co najważniejsze, puentują: po prostu nie przerywajmy dialogu, twórzmy pozytywny mit, budujmy nie burzmy, ocalmy najważniejsze. Ale pomijają zło, destrukcję totalitaryzmu, piętno PRL-u, walki, koszty transformacji, co jest odczuwalne do dzisiaj. Ogrywają je żartem, gagiem, groteską. Uznają jedynie za przywarę, konieczność, oczywistą niedoskonałość. Spektakl nie ma wstrząsnąć okrutnym dramatem, ale być kolejnym pokrzepieniem serc, ducha piorunująco działającym na emocje. Jest tym ciepełkiem, które przymyka oko na ostrą krytykę, na pobłażanie poważnym błędom i wypaczeniom, które skutkują do dziś i osłabiają nas jako naród. Nie dotyka tematu ciemnej strony mocy systemu socjalistycznego, narzuconego narodowi z zewnątrz siłą, mentalną ruinę jego substancji, moralne spustoszenie i degradację. Jakby to nie był komplementarny temat. Jakby zakładano, że wszyscy o tym doskonale wiedzą. Nie wygenerowała ta sztuka gorzkiego smaku zwycięstwa, które spowodowałoby, że byłoby tym cenniejsze.
Patrzymy na świat scenicznego rap musicalu przez różowe okulary, świat pogrążony w cudownym rytmie radosnych przemian, eksplodujący nadzieją w tonacji spełnionych marzeń o wolności, samostanowieniu i niepodległości indywidualnej i zbiorowej, w nastroju realizujących się tęsknot o nowym wspaniałym systemie, który nareszcie pozwoli swobodnie kształtować siebie, jaki i otwarcie, odpowiedzialnie, mądrze wpływać na otoczenie. Bez upodlenia, poniżenia, kamuflażu. A więc godnie, dostatnio, aktywnie żyć. Dziś, z perspektywy ponad trzydziestu lat wiemy, że topimy się w tej utopii. Spektakl przed tym przestrzega, nie wprost, ale punktuje słabe punkty przemian, podprogowo alarmuje. Wtedy sprzeczności się dogadały, przypiły zgodę przy okrągłym stole wódką. Czy dziś konsensus jest możliwy?
Ale zarówno wtedy, jak i dzisiaj nic nie jest doskonałe. Wiedzą o tym twórcy spektaklu. Podkreślają jednak, by nie gubić istoty pozytywnych zmian, nie zapominać o tym, co jest/było bezcenne: siła ludzkiej solidarności, która góry przenosi, zmienia świat na lepsze. Spektakl udowadnia, że niedoskonałość nie jest przeszkodą a może być atutem w osiąganiu celów, że różnice paradoksalnie mogą uwidaczniać to, co jest wspólne. Nie chodzi więc o to, by celebrować klęski, martyrologię, całe nieszczęście socjalizmu, walki o wolność - choć o tym koniecznie trzeba pamiętać - ale o to, czego nas ten okres nauczył, jakim jest źródłem siły, wiedzy o nas jako narodzie rok 1989-ty. A o tym, wydaje się, zapomnieliśmy - egoistyczni, podzieleni, zacietrzewieni w postawie agresywnej konfrontacji, każdy oczywiście w swojej najsłuszniejszej racji.
Spektakl wskrzesza tę siłę - sztuce przypisaną - fatalną: entuzjazm, pasję, nadzieję, która tak euforycznie udziela się natychmiast publiczności. Inteligentne, celne, proste teksty wykonane w dynamicznej choreografii, szalonym młodzieńczym tempie działają jak życiodajne tsunami, któremu nie są w stanie oprzeć się widzowie. Obecni są gotowi, by śpiewać Kaczmarskiego RUNĄ MURY czy jak w 1968 po spektaklu DZIADY Dejmka, wyjść na ulicę. Jest potencjał, który znów rozejdzie się po domach, wypali do cna w indywidualnej walce o przetrwanie. Nie znajdzie wzmocnienia na ulicy, nie znajdzie współcześnie wrośniętych w mądrość współczesnego ludu charyzmatycznych przywódców.
Czy mury, kolejne mury runą, najpierw w każdym z nas? Wejrzyjmy w siebie. Zmierzmy się z tym, co niesie nasz obecny czas. Nie wystarczy przyklasnąć artystom, pozwolić unieść się chwili. To byłoby łatwe, płytkie, proste. Sztuka daje nam szansę, wskazuje cel, kierunek. Wskrzesza ogień. Czy potrafimy go w sobie zachować, wzmocnić, wzniecać? By spalił wątpliwości, słabość, egoizm a rozszerzał w nas prawdy, woli walki o lepszego siebie, świat światło. Pozwólmy na to. Już nie raz się udało, choćby w roku 1989-tym. Należy szukać tego, co łączy, nie dzieli. Wywyższać pozytywne, poniżać negatywne. Rozwiązywać problemy, nie je pomnażać. Zakopywać doły niechęci, pogardy, hejtu. Zresztą chyba każdy sam dobrze wie, jak wyrywać rosnącym murom ciągle odrastające zęby krat, by samowolnie nie znaleźć się w zacietrzewienia, nienawiści, agresji pułapce.
1989 to spektakl doskonały realizacyjnie w każdym szczególe. Wyreżyserowany perfekcyjnie przez Katarzynę Szyngierę według znakomitego pomysłu Marcina Napiórkowskiego, który napisał interesujący scenariusz z Mirosławem Wlekłym, nie byłby tak atrakcyjny scenicznie, gdyby nie muzyka skomponowana przez Andrzeja „Webber” Mikosza wykonywana na żywo przez zespół muzyczny w składzie: Piotr Bolanowski (Instrumenty klawiszowe), Jasiek Kusek (Bas), Jarosław Pakuszyński (Elektronika), Wojciech Długosz (Perkusja, Kierownictwo muzyczne), dynamiczną choreografię Mileny Czarnik, kostiumy Arka Ślesińskiego, światło Pauliny Góral.
Należałoby wymienić każdego z twórców, artystów, wykonawców, by oddać im należny szacunek za to, co nim stworzyli w trudnym rap musicalu gatunku o tematyce historycznej, politycznej, socjologicznej. Z perspektywy nas współczesnych. To zadanie bardzo trudne stworzyć dzieło tak jednolite, mocne, spójne. Porywające i dynamiczne. Na najwyższym poziomie artystycznym. Mimo, że trąci Bareją, kabaretem, nie rezygnuje z tonu krytycznego dotyczącego głównych architektów zmian systemowych: Lecha Wałęsy (Rafał Szumera), Jacka Kuronia (Marcin Czarnik), Władysława Frasyniuka (Mateusz Bieryt), politycznych, podkreśla rolę kobiet, ich życie, postawę, perspektywę - wplata w narrację historię Danuty Wałęsy (Karolina Kazoń), Gai Kuroń (Magdalena Osińska), Krystyny Frasyniuk (Agnieszka Kościelniak), jej córki (Julia Latosińska), Henryki Krzywonos (Dominika Feiglewicz), Anny Walentynowicz (Małgorzata Majerska), Aliny Pieńkowskiej (Karolina Kamińska) i innych kobiet, nie gubi ich ważnego, osobistego głosu, wsobnego spojrzenia. Aktorsko, wokalnie, tanecznie porywających, doskonałych.
Spektakl łączy walkę o dobro ogółu z indywidualną walką o przetrwanie, sprawy wzniosłe, idee wysokie z radościami i tragediami prywatnymi, rodzinnymi, codziennymi, to, co rodzi się na ulicach z nastrojem trudu życia domowego, głośne bohaterstwo mężczyzn i ciche, niewidoczne żon, matek, kobiet pracujących. Łączy tych, którzy doświadczyli czasów PRL-u i tych, którzy znają je tylko z opowieści dziadków, rodziców, przekazów historycznych. Czy jest możliwy międzypokoleniowy dialog o tym ważnym i trudnym okresie walki o wolność, czy możliwe jest wzajemne zrozumienie gdy świat, języki komunikacji, mentalność tak szybko się zmieniają? Dzisiejsza realna ocena tego kontaktu jest negatywna - jesteśmy wrogo podzieleni, ekstremalnie rozśrodkowani, zatomizowani z nowymi systemami wartości, hierarchiami potrzeb, ambicji, priorytetami celów. Może sztuka przerwie impas, może stworzy pozytywny mit, przywróci jedność różnorodności, nadzieję. W cudowny sposób przemówi do wszystkich. 1989, spektakl Teatru Słowackiego w Krakowie i Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, to dobry krok w tym kierunku. Początek.